Tegoroczny sezon nad Bałtykiem jest fatalny. Znane kurorty w tygodniu świecą pustkami. Tylko nieco lepiej jest w weekendy. Hotelarze już liczą straty i zastanawiają się, jak przetrwać pozostałą część roku. Narzekają także sprzedawcy pamiątek i restauratorzy. Pogoda w lipcu skutecznie odstraszyła turystów, którzy zamiast przymarzać nad Bałtykiem, woleli zarezerwować all inclusive w ciepłym kraju. I oszczędzić, bo takie są polskie realia.
Góralu, czy ci nie żal, iż wolałeś Dubajczyka od Polaka?
Pewnie widzieliście już to szokujące porównanie, iż pod koniec sierpnia za nocleg w Dubaju płaci się mniej niż w Mielnie. jeżeli nie, to polecam poczytać o tym więcej. Wiele osób było zszokowanych tym, iż taka sytuacja w ogóle była możliwa. Ale bądźmy szczerzy, o tym, iż wakacje w Polsce kosztują tyle, co zagraniczny urlop (albo i więcej) wiedzieliśmy od dawna.
Sama już 5 lat temu miałam na początku lipca jechać z koleżankami na 5 dni do Gdańska. Kiedy policzyłyśmy, ile nas to wyniesie, stwierdziłyśmy, iż nas nie stać i wybrałyśmy Wiedeń, który już wtedy nie był tani. A i tak na tym oszczędziłyśmy. Do dziś sytuacja się nie zmieniła.
Kontakt z rzeczywistością już dawno temu stracili także górale. Zapatrzeni w bogatego turystę z Dubaju, Kataru i ogólnie Półwyspu Arabskiego zapomnieli, iż jednak podstawą jest dla nich klient krajowy. A ten coraz częściej nie chce płacić "miliona monet" za przeciętny pokój przy Krupówkach. Woli wynająć nocleg z kuchnią gdzieś pod miastem i uniknąć tłumów i drożyzny w stolicy Tatr.
– Jeszcze rok temu o tej porze nie było gdzie palca wcisnąć, a dziś? Pokoje stoją puste, telefony milczą. Czuję się, jakby ktoś nagle zakręcił kurek z turystami – mówił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" właściciel pensjonatu w rejonie osiedla Czarny Potok w Krynicy-Zdroju. Obłożenie w tym mieście w tygodniu sięga zaledwie 45 proc. Powód? Obok drożyzny przede wszystkim pogoda. Tylko iż tu też regiony są trochę same sobie winne.
Taki mamy klimat. Szkoda tylko, iż nie robimy nic, żeby sobie z tym poradzić
– Sorry, taki mamy klimat – powiedziała w 2014 roku ówczesna ministra infrastruktury i rozwoju Elżbieta Bieńkowska. I ten zwrot wraca do nas regularnie niczym mantra. Wtedy chodziło o zamarzające toalety w pociągach i ogólnie problemy na kolei. Dziś tyczy się to deszczowej, chłodnej i generalnie kapryśnej aury w całym kraju.
Tylko iż tak jak z problemami na kolei, tak i z uatrakcyjnieniem naszych regionów w niepogodne dni da się wiele zrobić. No bo jak wygląda oferta turystyczna nad Bałtykiem? Dopóki świeci słońce, to wiadomo, iż ludzie będą plażować. Ale co kiedy pada?
Rodziny do wyboru mają dziesiątki muzeów figur woskowych, krzywe domy, papugarnie, albo inne motylarnie. Przy dobrych wiatrach pozostało muzeum bursztynu albo aquapark. I tak w kółko. Tylko powiedzcie mi, ile razy można oglądać to samo? Podobnie jest w górach. Jak jest pogoda, ludzi uciekną na szlaki. A co w niepogodę? Najczęściej zostają im termy i potem długo, długo nic.
Idąc tym samym tropem, Turcja też mogłaby być kierunkiem sezonowym – od czerwca do września, maks października. Ale przyciąga podróżnych przez cały rok. Dlaczego? Bo postawiła na inwestycję w hotele ze świetną ofertą SPA, które choćby po sezonie zapewniają podróżnym rozrywkę. A przy tym oferuje to w świetnej cenie.
W Polsce otwieranie hoteli z dodatkowymi atrakcjami także ma sens. – Parasolem chroniącym przed deszczem i wiatrem są pakiety hotelowe. Basen, animacje czy wyżywienie na miejscu sprawiają, iż warunki za oknem schodzą na dalszy plan i nie muszą być kluczowym czynnikiem udanych wakacji – przyznaje Jakub Bączykowski, Managing Director Triverna.pl, podsumowując tegoroczny lipiec.
Nie mamy pogody? Postawmy na atrakcje, które będą przyciągać podróżnych niezależnie od pory roku i pogody. Idealnym przykładem może być Bałtów. Jeszcze 25 lat temu było to miejsce, jakich w Polsce wiele. Dziś to całoroczny kierunek wyjazdów, bo obok parku dinozaurów powstał m.in. stok narciarski, Kraina Koni, czy Wioska Czarownic. Po prostu jest tam co robić.
Złote czasy pandemii się skończyły. Zejdźcie z cen, albo turyści nie wrócą
Okres pandemii, kiedy kolejne kraje regularnie się zamykały i otwierały na turystów, był cudownym czasem dla turystyki krajowej. Wiele osób odkryło wówczas uroki Polski i nie zważało na ceny. Chcieliśmy podróżować, a ponieważ nie dało się latać za granicę, to i wycieczki krajoznawcze były dobrą opcją. Tylko iż te czasy odeszły i oby już nie wróciły.
Urlop w kraju nie jest opłacalny. I wystarczy spojrzeć na prozaiczną rzecz. Za magnes w Krakowie czy Gdańsku trzeba zapłacić ok. 30 zł. W Barcelonie czy Rzymie kupicie go za jedno euro, czyli ok. 4 zł. Obiad w restauracji? Makaron w Bari i Warszawie kosztuje tyle samo.
Kolejny paradoks cenowy – gofry. Za takiego z cukrem pudrem nad morzem trzeba zapłacić ok. 30 zł. Jego produkcja to koszt ilu, 60 groszy? choćby doliczając to, iż wynajem lokalu nie jest tani, trzeba zapłacić podatki i pracownikowi, to przez cały czas przebitka na tym wakacyjnym przysmaku wydaje się być duża.
Bardzo lubię Polskę, doceniam nasze walory i próbuję ją promować, kiedy mam okazję. Ale drodzy hotelarze i właściciele pensjonatów – zamiast lamentować, iż turystów nie ma, szukajcie rozwiązań, jak mimo niepogody zachęcić ich do przyjazdu.
Promujcie regiony, nakłońcie je do szerszej współpracy z dziennikarzami w celu opisywania nietypowych miejsc. A przede wszystkim, szukajcie opcji na obniżenie cen. Bo o ile tygodniowy urlop w Bari i w Kołobrzegu kosztuje tyle samo, Polacy wybiorą Włochy.