Nazywam się Elżbieta, i jeszcze kilka tygodni temu byłam pewna, iż wiem wszystko o życiu, małżeństwie i zdradzie. Ale jedna wizyta przewróciła mój świat do góry nogami. Teraz, gdy ból nieco przycichł, chcę opowiedzieć, jak pojechałam do kochanki mojego męża, gotowa wydrzeć jej włosy z głowy… a skończyłam zaprzyjaźniając się z nią.
Dwa miesiące temu mój mąż, Marek, odszedł. Po prostu spakował walizkę i powiedział, iż nie wytrzyma już w atmosferze wiecznych pretensji. Byłam w szoku. Żyliśmy razem dziesięć lat, i choć dawno między nami nie było namiętności ani bliskości, nie sądziłam, iż odważy się odejść. A już na pewno nie podejrzewałam, iż nie odchodzi w próżnię, tylko do innej kobiety.
Gdy odkryłam adres tej Krystyny — tak miała na imię — coś we mnie pękło. Byłam napięta jak struna. Serce waliło, dłonie drżały. Pojechałam do jej domku na przedmieściach Olsztyna, wściekła, upokorzona, gotowa rzucić się na nią jak ostatnia jędza z targowiska. Chciałam wykrzyczeć jej w twarz wszystko, co we mnie kipiało. Chciałam odzyskać męża. Albo chociaż zrozumieć — dlaczego ona?
Drzwi otworzyła drobna kobieta koło pięćdziesiątki. Żadnego uśmiechu. Tylko zmęczenie w oczach i jakaś stłumiona melancholia.
— Więc to ty… — rzuciłam od progu. — To ty zabrałaś mi męża?
— Jestem Krysia — odpowiedziała spokojnie. — A Marek pojechał pomóc mojemu bratu przy dachu. Wróci jutro. Wejdź. Chcesz herbatę? A może mleko? Właśnie wydoiłam krowę.
Zamarłam. Przyjechałam walczyć, a tu mnie mlekiem częstują! Weszłam, rozglądając się. W domu wszystko było proste, ale schludne, z duszą. Zapach ziół, świeża pościel, na półkach książki, albumy, w kącie kosz z włóczką.
— Czym go zdobyłaś? — spytałam ostro. — Rzucił miasto, mieszkanie, wygodę, pracę… dla tego?
— Zapytaj go. Przyszedł sam. Nie prosiłam go.
— Ach, tak? — prawie krzyczałam. — Pewnie rzuciłaś mu się w objęcia, jak zobaczyłaś faceta z pensją, samochodem…
Krystyna spojrzała na mnie ze smutkiem:
— Elżbieto, sama wychowałam dwoje dzieci. Męża nie mam od lat. Umiem harować i nie łudzę się bajkami. Ale umiem też szanować człowieka, którego kocham. Może to przyciągnęło Marka.
— On ci tylko narzekał na mnie! A ty to wykorzystałaś, żeby wślizgnąć się do naszego życia!
— Nie narzekał — odparła łagodnie. — Mówił. O tym, jak wracał do domu, a ty wieczorem wyliczałaś, ile ci zawdzięcza. Jak upokarzałaś go przed znajomymi, jak urządzałaś sceny. A on chciał tylko ciszy. Chciał, żeby ktoś na niego czekał. Bez pretensji.
Zamilkłam. Zrobiło mi się dziwnie nieswojo. W Krysi nie było złości ani udawanego cierpienia. Tylko szczerość.
— Ty też jesteś zmęczona, Elżbieto — ciągnęła. — Masz żal, boli cię to. Ale nie kłóćmy się. jeżeli on od nas odejdzie — ja go puszczę. Nie trzymam go na siłę. U nas jest po prostu… spokojnie.
Po raz pierwszy od miesięcy nie miałam odpowiedzi. Usiadłam przy stole, zaczęłyśmy pić herbatę. Postawiła przede mną placek, przyniosła miód, domowy ser.
Potem powiedziała:
— Zostań na noc. Ciemno już. A do rozmowy pozostało wiele. Pościelę ci w pokoju córki, ona studiuje w Warszawie.
Zostałam. Prawie nie spałam tej nocy. W głowie wirowały słowa Krystyny, wspomnienia kłótni z Markiem, tego, jak przerzucałam na niego swoją frustrację, jak krzyczałam, oskarżałam, użalałam się nad sobą… a nie widziałam, jak gasł przy mnie.
Rano wstałam cicho, zostawiłam jej kartkę:
„Krystyno, przyjechałam do ciebie jak do wroga. A wyjeżdżam — z szacunkiem. Dziękuję, iż nie upokorzyłaś, nie nawrzeszczałaś, nie wyrzuciłaś. jeżeli los da ci szansę na szczęście — wykorzystaj ją. A gdy będziesz w Olsztynie — wpadnij. Choćby na herbatę.”
Wyszłam. Bez histerii. Bez awantur.
Marek nie wrócił. Ale już nie chciałam, żeby wracał. Teraz wiedziałam: jeżeli ktoś odchodzi — to znaczy, iż naprawdę cierpiał. A jeżeli ktoś dał mu ciepło, którego ja nie potrafiłam — niech będzie szczęśliwy.
A ja? Jeszcze wszystko przede mną.