Nazywam się Hanna, i jeszcze kilka tygodni temu byłam pewna, iż wiem wszystko o życiu, małżeństwie i zdradzie. Ale jedna wizyta przewróciła mój świat do góry nogami i zmusiła mnie, bym spojrzała na wszystko inaczej. Teraz, gdy ból nieco osłabł, chcę opowiedzieć, jak pojechałam do kochanki mojego męża, gotowa wyrwać jej włosy z głowy… a skończyło się na tym, iż się zaprzyjaźniłyśmy.
Dwa miesiące temu mój mąż Krzysztof odszedł. Po prostu spakował torbę i powiedział, iż nie może dłużej żyć w atmosferze wiecznych pretensji. Byłam w szoku. Żyliśmy razem dziesięć lat, i choć między nami dawno nie było już ani namiętności, ani bliskości, nie sądziłam, iż odważy się odejść. A przede wszystkim—nie pomyślałam, iż nie odchodzi w próżnię, ale do innej kobiety.
Gdy dowiedziałam się, gdzie mieszka ta Marta—tak miała na imię—coś we mnie pękło. Byłam jak napięta struna. Serce waliło mi w piersi, a dłonie drżały. Pojechałam do jej domu na przedmieściach Kutna, wściekła, upokorzona, gotowa rzucić się na nią jak ostatnia przekupka. Chciałam wyrzucić wszystko, co we mnie narosło, prosto w jej twarz. Chciałam odzyskać męża. Albo przynajmniej zrozumieć—dlaczego ona?
Drzwi otworzyła niska, krucha kobieta koło czterdziestki. Nie uśmiechała się. W jej oczach była tylko zmęczenie i jakaś stłumiona smutność.
— Więc to ty…—warknęłam od progu.— To ty zabrałaś mi męża?
— Nazywam się Marta—odpowiedziała spokojnie.— A Krzysiek pojechał pomóc mojemu bratu przy dachu. Wróci jutro. Wejdź. Napijesz się herbaty? A może mleka? Świeżo udojone.
Zaraz zwariuję. Przyjechałam się bić, a tu mnie częstują mlekiem! Weszłam i rozejrzałam się. Wszystko w domu było schludne, skromne, ale z duszą. Zapach ziół, czysta pościel, na półkach książki, albumy, a w kącie kosz z włóczką.
— Czym go urzekłaś?—rzuciłam ostro.— Porzucił miasto, mieszkanie, wygodę, pracę… dla tego?
— Zapytaj go. Przyszedł sam. Nie prosiłam go o to.
— Ach, nie prosiłaś?!—prawie krzyczałam.— Pewnie rzuciłaś mu się do stóp, jak tylko zobaczyłaś faceta z pensją, samochodem…
Marta spojrzała na mnie ze smutkiem:
— Hanno, sama wychowałam dwoje dzieci. Męża dawno nie mam. Umiem harować i nie żyję w złudzeniach. Ale umiem też szanować człowieka, którego kocham. Może to przyciągnęło Krzyśka.
— On ci tylko narzekał na mnie! A ty to wykorzystałaś, by wkraść się do naszego domu!
— Nie narzekał—odparła łagodnie.— Tylko opowiadał. O tym, jak wracał do domu, a ty co wieczór przypominałaś mu, ile ci zawdzięcza. Jak upokarzałaś go przed znajomymi, jak urządzałaś sceny. A on pragnął tylko ciszy. Chciał, żeby ktoś na niego czekał. Bez wymówek.
Zamilkłam. Nagle zrobiło mi się nieswojo. W Marcie nie było złości, ani udawanego cierpienia. Tylko szczerość.
— Ty też jesteś zmęczona, Hanno—mówiła dalej.— Masz w sercu żal i ból. Ale nie kłóćmy się. jeżeli on zdecyduje odejść—wypuszczę go. Nie trzymam go na siłę. U nas po prostu… jest spokój.
Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie wiedziałam, co powiedzieć. Usiadłam przy stole, zaczęłyśmy pić herbatę. Postawiła przede mną placek, przyniosła miód, domowy ser.
A potem powiedziała:
— Zostań u mnie na noc. Już ciemno. A jeszcze mamy o czym pogadać. Pościelę ci w pokoju syna, on studiuje we Wrocławiu.
Zostałam. Tej nocy prawie nie spałam. W głowie wirowały mi słowa Marty, wspomnienia kłótni z Krzyśkiem, tego, jak obarczałam go swoją frustracją, jak krzyczałam, oskarżałam, użalałam się nad sobą… a nie widziałam, jak gaśnie przy mnie.
Rano wstałam cicho, zostawiłam jej kartkę:
«Marto, przyjechałam do ciebie jak do wroga. A odjeżdżam—z szacunkiem. Dziękuję, iż nie upokorzyłaś mnie, nie nakrzyczałaś, nie wyrzuciłaś. jeżeli los da ci szansę na szczęście—skorzystaj z niej. A gdybyś kiedyś była w Kutnie—wpadnij. Choćby na herbatę.»
Wyszłam. Bez histerii. Bez awantury.
Krzysiek nie wrócił. Ale już nie chciałam, żeby wracał. Teraz wiedziałam na pewno: jeżeli ktoś odchodzi—to znaczy, iż naprawdę cierpiał. A jeżeli znalazł ciepło, którego ja nie potrafiłam dać—niech będzie szczęśliwy.
A ja? Ja mam jeszcze wszystko przed sobą…