Syn nie zaprosił mnie na swój ślub, bo uznał mnie za staruszkę. Teraz nie jestem pewna, czy kiedykolwiek mu na mnie zależało.
Do dziś pamiętam ten dzień jak przez mgłę, gdy siostra zadzwoniła, by mi pogratulować:
— No wreszcie! Twój syn się ożenił!
Zamarłam zaskoczona.
— Co? — tylko tyle wyszeptałam. — Ożenił? Chyba ci się pomyśliło. Na pewno by mi powiedział. W końcu jestem jego matką…
Ale okazało się, iż nie pomyliła się. Jej syn zobaczył w internecie zdjęcia: mój syn w garniturze, obok panna młoda w białej sukni, morze kwiatów, kelnerzy, muzyka, przyjęcie… A podpis: „Najszczęśliwszy dzień mojego życia”.
Usiadłam. Po prostu opadłam na krzesło w kuchni. Czajnik gwizdał, naleśniki stygły na patelni, a ja siedziałam sparaliżowana. W głowie dudniła jedna myśl: dlaczego? Dlaczego mi choćby nie powiedział?
Urodziłam go późno. W wieku człterdziestu jeden lat, co dziś nie jest czymś niezwykłym, ale wtedy w szpitalu nazywano mnie „starą pierworódką”. Dziesięć lat później męża zabrał zawał w pracy. Zostałyśmy sami. Ciągnęłam nas, jak mogłam. Pracowałam, zarwałam noce, odmawiałam sobie wszystkiego, tylko by on miał co trzeba. O sobie dawno zapomniałam. Ani życia, ani odpoczynku — tylko on.
Wyrósł, skończył studia, wyprowadził się na swoje. Żył swoim życiem, a ja nie wtrącałam się. Czasem wpadał, przynosił owoce, mówił, iż wszystko gra. Cieszyłam się, iż mu się układa. Potem przyszedł przedstawić mi Anię — miłą dziewczynę, dziesięć lat młodszą, cichą, uśmiechniętą, zwyczajną. Polubiłam ją. Pomyślałam: „No i dobrze. W końcu znalazł tę, która stworzy z nim rodzinę”.
Wyszli, a ja długo siedziałam w kuchni, uśmiechając się do myśli o wnukach. Byłam pewna — skoro mnie poznał, to znaczy, iż to poważne. A jeżeli będzie wesele — na pewno mnie zaprosi.
Ale się myliłam.
Gdy do niego zadzwoniłam, nie odebrał. Oddzwonił później, jakby nic się nie stało. Spróbowałam mówić spokojnie:
— Masz mi coś do powiedzenia?
Zawahał się.
— A, już wiesz… Tak, wczoraj wzięliśmy ślub. Jutro lecimy w podróż poślubną. Chciałem wpaść…
I rzeczywiście, pół godziny później był u drzwi: z tortem, z bukietem. Pocałował mnie w policzek. Usiadł, jakby to była zwykła wizyta.
— No tak, był ślub. Ale zrobiliśmy to w małym gronie. Tylko młodzi. Ty byś się tam nudziła… — rzucił od niechcenia, jakby tłumaczył, czemu nie zaprosił mnie na grilla.
— Rodzice Ani byli? — spytałam.
— No… tak. Ale oni ledwo po czterdziestce…
Wtedy coś we mnie pękło.
— A ja mam sześćdziesiąt. Więc już się nie nadaję, tak?
Spuścił wzrok. W milczeniu jadł tort. Patrzyłam na niego i nie mogłam zrozumieć, kiedy staliśmy się obcymi ludźmi. Nie prosiłam się na wystawne wesele. Nie potrzebuję młodzieżowych imprez. Ale dlaczego choćby do urzędu stanu cywilnego mnie nie wezwali? Dlaczego dowiedziałem się o tym nie od niego, a od siostry?
— Nie pomyśleliśmy — odpowiedział, gdy o to zapytałam.
Nie pomyśleli. Wiecie, co jest w tych słowach najstraszniejsze? Nie złość, nie żal — tylko absolutna obojętność. Po prostu nie uznał za stosowne. Zapomniał. Nie przyszło mu do głowy.
A przecież ja poświęciłam mu całe życie. Siedziałam przy nim nocami, gdy miał gorączkę. Dźwigałam ciężkie torby, gdy brakowało pieniędzy. Prałam, gotowałam, dorabiałam wieczorami, żeby on miał choć trochę lżej. Nigdy nie pozwoliłam sobie być słabą.
A on… po prostu się ożenił. Beze mnie. choćby nie pomyślał, iż może mnie to zranić. Że może właśnie siedzę sama w pustym mieszkaniu, przeglądam stare zdjęcia i zastanawiam się: czy kiedykolwiek byłam mu potrzebna?
Teraz myślę: gdybym sama nie zadzwoniła, czy w ogóle by mi powiedział? Czy dalej żyłby swoim życiem, walc moigliwie, nie uznając za stosowne się podzielić?
Mówią, iż dzieci nie są nic winne rodzicom. To prawda. Ale czy normalne jest zapomnieć o własnej matce w dniu, który nazywa się „najszczęśliwszym w życiu”?
Wyjechał, i w domu zrobiło się bardzo cicho. Nie oskarżałam go. Nie krzyczałam, nie robiłam scen. Po prostu puściłam.
Może w życiu każdego rodzica przychodzi moment, gdy musi przyznać: twoje dziecko jest już dorosłe. I nie ma już dla ciebie miejsca w jego życiu. Ale nie sądziłam, iż aż tak zaboli.