Syn zaproponował mi, żebym wyprowadziła się na działkę. Odmówiłam — ale pomogłam finansowo.
Jestem matką dwóch dorosłych synów. Starszy od dawna żonaty, mieszka w innym mieście, odwiedza raz na pół roku. Młodszy, Kuba, zawsze był moją podporą i troską. Całe życie starałam się dla niego: przeciągnęłam go przez studia, wspierałam finansowo, gdy szukał swojej drogi, a potem cieszyłam się, gdy wreszcie zaczęło mu się układać. W wieku 27 lat Kuba dostał dobrą pracę w IT, zarabiał przyzwoicie, a my mieszkaliśmy w naszym dwupokojowym mieszkaniu — żyliśmy w pełnej harmonii.
Aż pewnego dnia przyprowadził do domu Olę — swoją dziewczynę. Nie miałam nic przeciwko, wręcz przeciwnie, Ola wydała mi się miła i spokojna. Ale gdy po kilku miesiącach oznajmił, iż zamierza się ożenić, poczułam niepokój. Nie dlatego, iż jej nie akceptowałam — po prostu Kubie, jak mi się wydawało, wciąż brakowało dojrzałości. Nie był przyzwyczajony do walki o komfort, nie umiał znosić niedogodności. Zawsze chciał, żeby wszystko przychodziło łatwo i szybko.
Wzięli ślub. Na początku mieszkali w wynajętym mieszkaniu — nie wtrącałam się, tylko czasem przywoziłam jedzenie i pomagałam, gdy prosili. Po pół roku Kuba przyszedł do mnie z poważną miną:
— Mamo, pogadaliśmy z Olą… Musimy szybciej zebrać na wkład własny do kredytu hipotecznego. Połowa naszej pensji idzie na czynsz. Może tymczasowo przeprowadziłabyś się na działkę, a my zajęlibyśmy twoje mieszkanie? Przecież jest tam wygodnie, ciepło, jest kanalizacja. Nie zostaniemy długo — jak tylko uzbieramy potrzebną sumę, wrócisz do domu.
Zamarłam. Działka to mały domek za miastem, bez ogrzewania, z wilgotnymi ścianami, a dojazd do miasta zajmuje prawie dwie godziny. Pracuję w szkole, musiałabym wstawać o piątej rano, żeby zdążyć na autobus, a zimą tam w ogóle nie da się mieszkać. Ale najważniejsze było to, iż zrozumiałam: jeżeli się zgodzę, nic nie pójdzie zgodnie z planem.
Znam swojego syna. gwałtownie przyzwyczaja się do wygody. Gdzie zacznie żyć w ciepłym, przytulnym mieszkaniu z żoną, myśl o kredycie odsunie się w nieokreśloną przyszłość. choćby jeżeli obieca, iż to tylko na chwilę, w rzeczywistości przedłuży się. Bo komfort to pułapka. A jeżeli przestanie walczyć, przestanie się rozwijać, zacznie płynąć z prądem — kto później weźmie za to odpowiedzialność?
Nie chcę mieszkać na działce. I nie chcę pobłażać cudzemu lenistwu, choćby jeżeli to mój ukochany syn. Całe życie szłam do przodu, walczyłam o swój komfort, i nikt mi nic nie dawał za darmo. Dlaczego teraz miałabym poświęcać swoje zdrowie, czas i siły dla czyjejś wygody?
Następnego dnia porozmawiałam z Kubą. Powiedziałam stanowczo, ale spokojnie:
— Nie. Nie przeprowadzę się. Ale pomogę wam finansowo. Jestem gotowa dopłacać do czynszu, żebyście mogli dalej oszczędzać na własne mieszkanie. Ale z mojego domu nie wyjdę.
Obraził się. Bardzo. Z Olą przestali dzwonić, nie przychodzą, nie zapraszają. Teraz prawie w ogóle się nie widujemy, i to boli. Boli, bo nie chciałam kłótni. Ale wiem — postąpiłam słusznie. Nie utrudniłam mu życia — nie pozwoliłam mu od niego uciec. A to ważniejsze niż chwilowa zgoda.
Kiedyś zrozumie, iż nie odmówiłam — tylko ochroniłam. Jego, siebie, naszą więź. Prawdziwa miłość rodzica to nie tylko ustępstwa. To czasem stanowcze „nie” tam, gdzie dziecko chce wybrać łatwiejszą drogę.