Synowa chce być niezależna, choćby kosztem własnego dziecka – opowieść o kobiecie, która nie rozumie, czym jest rodzina.

twojacena.pl 4 dni temu

Dzisiaj znowu myślałem o moim synu i jego rodzinie. Po jego ślubie miałem nadzieję, iż wszystko się ułoży, ale od pierwszego dnia wiedziałem – z tą kobietą, Zosią, nigdy nie będziemy blisko. Nie chodzi o zazdrość, jak niektórzy mogliby pomyśleć. Pogodziłem się z tym, iż mój syn dorósł, ożenił się i teraz najważniejsza w jego życiu jest inna kobieta. Chciałbym ją zaakceptować, wspierać, być blisko. Ale im więcej czasu mija, tym bardziej widzę – ona nikogo nie kocha. Ani mnie, ani mojego syna, ani – co najgorsze – choćby własnego dziecka.

Zosia od początku stawiała na pierwszym miejscu tylko siebie i swoje zachcianki. Zauważyłem to jeszcze przed ślubem, ale myślałem, iż może z narodzinami dziecka się zmieni. Że stanie się troskliwsza, bardziej czuła. Myliłem się. Pozostała tak samo zimna jak zawsze. Mojego syna traktuje chyba jak tymczasowego pomocnika – dopóki jest jej to wygodne.

Prawie nigdy nie odwiedzali mnie w domu. Wszystkie rodzinne święta odbywały się u nas, i tylko wtedy Zosia się pojawiała – wyperfumowana, z idealnym makijażem, w drogich sukienkach. I można by to znieść, gdyby nie to, jak wyglądał mój syn. Za każdym razem, gdy na niego patrzyłem, serce mi się ściskało. Był zmęczony, zaniedbany, jakby nie mężczyzna w szczęśliwym małżeństwie, ale ktoś, kto ledwo daje radę na wrogim terenie.

– Oj, Zosiu, a jednak nie dbasz o męża – raz delikatnie zauważyła moja siostra podczas świątecznego obiadu.

Zosia tylko się uśmiechnęła:

– Nie jestem jego niańką. Niech sam o siebie dba.

Wtedy milczałem. Chociaż miałem ochotę powiedzieć, co myślę. Nie chciałem jednak psuć synowi uroczystości. Ale w głowie utkwiła mi jedna myśl: Czy ona w ogóle zauważa, jak on wygląda? Dla niej liczy się tylko, by jej paznokcie były idealne, a włosy ułożone.

Minęło trochę czasu. Dzwoni do mnie syn:

– Tato, mogę do ciebie przyjechać? Potrzebuję gdzieś trochę pobyć…

Głos miał zachrypnięty, słaby. Przyjechał po godzinie – blady, z gorączką, ledwo trzymał się na nogach. O mało nie zemdlałem, gdy go zobaczyłem. Okazało się, iż dostał zastrzyki – dwa razy dziennie, ściśle o wyznaczonych porach. A Zosia? Zosia powiedziała tylko:

– Nie mam zamiaru wstawać o świcie. Niech tata się martwi, skoro tak bardzo chce.

I tak przyjechał. I taka jest „żona”. Żadnej troski, żadnego współczucia. Myślałem, iż po takim doświadczeniu chociaż zastanowi się nad rozwodem. Ale nie – po kilku miesiącach zdecydowali się… na dziecko.

Mój wnuk się urodził, ale w oczach matki nie widziałem miłości. Wszystko robiła „odhaczone”: nakarmić, przewinąć, położyć spać. Żadnych czułości, żadnego ciepła. Maszyna, nie matka. Pamiętam, kiedy planowali wyjazd na wakacje. Zosia oświadczyła, iż dziecka nie bierze – „ty tylko zepsuje cały wypoczynek”. Chciała zostawić malucha u koleżanki. Ani mnie, ani swoim rodzicom – bo przecież wszyscy pracujemy. Syn się sprzeciwił – nie mógł zostawić dziecka. W końcu pojechała sama.

Syn został z synkiem. Gotował, spacerował, zajmował się nim. Wszystko sam. Po tym wydarzeniu po raz pierwszy poważnie myślał o odejściu. Ale, jak zawsze, zlitował się, pomyślał – może się zmieni. Nie zmieniła. Wciąż są razem. Tylko coraz częściej nocuje u mnie – po kłótniach, których już nie potrafi znosić.

A Zosia żyje, jakby była sama. Nikogo nie potrzebuje. Mąż – współlokator. Dziecko – zawadza. Nie rozumiem… Po co wychodzić za mąż, jeżeli nie jest się gotowym na rodzinę? Po co rodzić, jeżeli dziecko jest tylko obowiązkiem? Dla kogo? Dla odhaczenia punktu w życiorysie?

Mój syn cierpi. Widzę to. Ale wciąż ma nadzieję. A ja wciąż czekam, aż w końcu zrozumie – tej kobiety nie da się naprawić. I dopiero wtedy, może, zacznie się nowe życie. Bez zimnej żony, bez udawanej miłości, ale z małym, kochanym chłopcem na rękach.

Czasem rodzina to nie ci, z którymi dzielisz nazwisko, ale ci, którzy dzielą z tobą serce.

Idź do oryginalnego materiału