Synowa, która nie potrzebuje nikogo, choćby własnego dziecka!” — opowieść o kobiecie nieznającej wartości rodziny

newsempire24.com 2 tygodni temu

„Tej synowej nikt nie jest potrzebny, choćby jej własne dziecko!” — historia kobiety, która nie rozumie, czym jest rodzina

Po ślubie mojego syna miałam nadzieję, iż w naszej rodzinie wszystko się ułoży. Ale od pierwszego dnia wiedziałam jedno: z tą kobietą, Kasią, nie będziemy mieć wspólnej drogi. Nie, to nie o zazdrość chodzi, jak niektórzy mogą pomyśleć. Dawno pogodziłam się z tym, iż mój syn dorósł, ożenił się i teraz najważniejszą kobietą w jego życiu jest ktoś inny. Chętnie bym ją przyjęła, wspierała, była blisko. Ale im więcej czasu mijało, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu — ona nikogo nie kocha. Ani mnie, ani mojego syna, ani, co najgorsze, choćby własnego dziecka.

Kasia od samego początku stawiała na pierwszym miejscu tylko siebie i swoje zachcianki. Zauważałam to już przed ślubem, ale myślałam, iż może z narodzinami dziecka się zmieni. Że stanie się cieplejsza, troskliwsza. Myliłam się. Pozostała tak samo zimna jak wcześniej. Mojego syna traktuje jak doraźną pomoc — dopóki jej to wygodne.

Do mnie prawie nie zaglądali. Wszystkie rodzinne święta obchodziliśmy u nas, i tylko wtedy Kasia się pojawiała — zawsze wystrojona, z perfekcyjnym manicure, świeżą fryzurą, w drogich ciuchach. I niby nic, ale za każdym razem, patrząc na syna, miałam ochotę płakać. Wyglądał na zmęczonego, zaniedbanego, zagubionego. Nie jak mężczyzna w szczęśliwym małżeństwie, ale jak ktoś, kto próbuje przetrwać na obcym terytorium.

— Oj, Kasia, zupełnie nie dbasz o męża — raz ostrożnie zauważyła moja siostra przy świątecznym stole.

Kasia tylko się uśmiechnęła:

— Nie jestem jego mamą. Niech sam o siebie dba.

Wtedy milczałam. Choć bardzo chciałam powiedzieć, co myślę. Nie chciałam jednak psuć synowi święta. W głowie utkwiła mi jedna myśl: „Czy dla niej to w ogóle ma znaczenie, jak on wygląda? Ważne, żeby jej rzęsy były idealne i paznokcie lśniły.”

Minęło trochę czasu. Dzwoni do mnie syn:

— Mamo, mogę do ciebie przyjechać? Muszę się gdzieś na chwilę zatrzymać…

Głos miał ochrypły, słaby. Przyjechał po godzinie — blady, z gorączką, ledwo trzymał się na nogach. Omal nie zemdlałam, gdy go zobaczyłam. Okazało się, iż przepisali mu zastrzyki — dwa razy dziennie, ściśle o wyznaczonych porach. A Kasia? Kasia oświadczyła:

— Nie zamierzam wstawać z budzikiem. Niech mama to robi, skoro tak się przejmuje.

I tak do mnie trafił. I taka oto „żona”. Zero troski, zero zaangażowania. Myślałam, iż po czymś takim chociaż poważnie zastanowi się nad rozwodem. Ale nie, po paru miesiącach postanowili… mieć dziecko.

Mój wnuk przyszedł na świat, ale miłości ze strony matki nie zauważyłam. Wszystko robiła „odhaczała”: nakarmić, przewinąć, położyć spać. Żadnych pocałunków, przytuleń, ciepła. Maszyna, nie matka. Pamiętam, jak wybierali się na wakacje. Kasia oznajmiła, iż dziecka nie bierze — „tylko zepsuje cały wyjazd”. Zaproponowała, żeby zostawić malucha u koleżanki. Ani mnie, ani rodzicom męża — bo wszyscy pracujemy. Syn odmówił: nie mógł zostawić dziecka. W końcu pojechała sama.

Syn został z synkiem. Gotował, spacerował, zajmował się nim. Wszystko sam. Po tym incydencie po raz pierwszy na poważnie pomyślał o rozwodzie. Ale, jak zawsze, ulitował się, pomyślał, iż może się zmieni. Nie zmieniła. przez cały czas są razem. Ale coraz częściej syn nocuje u mnie — po kłótniach i pretensjach, których już nie potrafi znosić.

Kasia żyje, jakby była sama. Nikt jej nie jest potrzebny. Mąż — współlokator. Dziecko — niedogodność. Nie rozumiem… Po co wychodzić za mąż, jeżeli nie jest się gotowym na rodzinę? Po co rodzić, jeżeli dziecko jest ci obojętne? Dla czego? Dla odhaczenia?

Mój syn cierpi. Widzę to. Ale wciąż ma nadzieję. A ja wciąż czekam, aż w końcu zrozumie — tej kobiety nie da się naprawić. I tylko wtedy może zacznie się nowe, prawdziwe życie. Bez zimnej żony, bez udawanej miłości, ale z małym, kochanym synkiem na rękach.

Idź do oryginalnego materiału