Synowa, która odrzuca choćby własne dziecko – opowieść o kobiecie nieznającej wartości rodziny

newskey24.com 4 dni temu

Po ślubie mojego syna miałam nadzieję, iż w naszej rodzinie wszystko się ułoży. Ale od pierwszego dnia wiedziałam: z tą kobietą, Magdą, nie znajdziemy wspólnego języka. Nie, to nie zazdrość, jak niektórzy mogliby pomyśleć. Już dawno pogodziłam się z tym, iż mój syn dorósł, ożenił się i teraz najważniejsza w jego życiu jest inna kobieta. Chętnie bym ją przyjęła, wspierała, była blisko. Ale im dalej, tym bardziej przekonywałam się – ona nikogo nie kocha. Ani mnie, ani mojego syna, ani – co najgorsze – choćby własnego dziecka.

Magda od początku stawiała na pierwszym miejscu tylko siebie i swoje zachcianki. Zauważałam to jeszcze przed ślubem, ale myślałam, iż może z pojawieniem się dziecka się zmieni. Że stanie się cieplejsza, troskliwsza. Myliłam się. Pozostała tak samo zimna. Mój syn wydawał się dla niej tylko tymczasowym pomocnikiem – dopóki było jej wygodnie.

Do mnie prawie nie przychodzili. Wszystkie rodzinne uroczystości odbywały się u nas, i tylko wtedy Magda się pojawiała – wystrojona, z idealnym makijażem, fryzurą i w drogich ciuchach. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, iż za każdym razem, patrząc na mojego syna, miałam ochotę płakać. Wyglądał na zmęczonego, zaniedbanego, zagubionego. Nie jak mąż w szczęśliwym małżeństwie, tylko jak człowiek, który próbuje przeżyć na obcym terytorium.

— Oj, Magda, nie doglądasz za mężem wcale — zauważyła kiedyś moja siostra ostrożnie przy świątecznym stole.

Magda tylko się uśmiechnęła:

— Nie wynajmowałam się do roli jego mamki. Niech sam o siebie dba.

Wtedy milczałam. Choć bardzo chciałam powiedzieć, co myślę. Nie chciałam jednak psuć synowi święta. Ale w głowie utkwiła mi jedna myśl: „Czy dla niej to w ogóle ma znaczenie, jak on wygląda? Ważne, żeby jej rzęsy były idealne, a paznokcie lśniły.”

Minęło trochę czasu. Dzwoni do mnie syn:

— Mamo, mogę do ciebie przyjechać? Muszę gdzieś trochę pobyć…

Głos miał ochrypły, słaby. Przyjechał po godzinie — blady, z gorączką, ledwo trzymał się na nogach. O mało nie zemdlałam, gdy go zobaczyłam. Okazało się, iż przepisali mu zastrzyki – dwa razy dziennie, ściśle o wyznaczonych godzinach. A Magda? Magda oznajmiła:

— Nie będę wstawać na dzwonek. Niech mama to robi, skoro się tak przejmuje.

No i przyjechał. Taka oto „żona”. Zero troski, zero zaangażowania. Myślałam, iż po takim wydarzeniu chociaż poważnie zastanowi się nad rozwodem. Ale nie, po paru miesiącach postanowili… mieć dziecko.

Mój wnuk przyszedł na świat, ale miłości ze strony matki nie zauważyłam. Wszystko robiła „odhaczone”: nakarmić, przewinąć, położyć spać. Żadnych całusów, przytulania, ciepła. Maszynka, a nie matka. Pamiętam, jak wybierali się na wakacje. Magda oświadczyła, iż dziecka nie zabierze – „tylko zepsuje cały wyjazd”. Zaproponowała, żeby zostawić malucha u koleżanki. Ani mnie, ani rodzicom męża nie mogła go zostawić – wszyscy pracujemy. Syn odmówił: nie umiał zostawić dziecka. W końcu pojechała sama.

Syn został z dzieckiem. Gotował, spacerował, zajmował się. Wszystko sam. Wtedy po raz pierwszy naprawdę pomyślał o rozwodzie. Ale, jak zawsze, ulitował się, myślał, iż może ona się zmieni. Nie zmieniła się. przez cały czas są razem. Ale coraz częściej syn nocuje u mnie – po kolejnych kłótniach i przykrościach, których już nie potrafi znosić.

Magda żyje, jakby była sama. Nikogo nie potrzebuje. Mąż – to współlokator. Dziecko – niewygoda. Nie rozumiem… Po co wychodzić za mąż, jeżeli nie jest się gotowym na rodzinę? Po co rodzić, jeżeli dziecko jest ci obojętne? Dla czego? Dla odhaczenia punktu w życiorysie?

Mój syn cierpi. Widzę to. Ale wciąż ma nadzieję. A ja wciąż czekam, aż w końcu zrozumie – tej kobiety nie da się naprawić. I dopiero wtedy może zacznie się nowe, prawdziwe życie. Bez zimnej żony, bez udawanej miłości, ale z małym, kochanym synkiem na rękach.

Idź do oryginalnego materiału