Szczęście starej kamienicy: Historie z życia we wspólnocie mieszkaniowej

twojacena.pl 1 dzień temu

Szczęście starej kamienicy

Czekając na męża z pracy, Zofia siedziała przy kuchennym stole i piła herbatę z tymiankiem, sącząc powoli łyk za łykiem. Gdy usłyszała dźwięk klucza w zamku, wstała i zatrzymała się w drzwiach. Weszła do mieszkania postać poważnego i milczącego mężczyzny.

Cześć odezwała się pierwsza znowu się spóźniłeś. Już dawno zjadłam kolację, tylko na ciebie czekałam
Cześć odpowiedział Krzysztof. Mogłaś nie czekać, nie jestem głodny. W ogóle, nie zostanę długo, tylko spakuję rzeczy i pójdę powiedział, nie zdejmując butów. Przeszedł do pokoju, otworzył szafę i wyciągnął walizkę.

Zofia stała jak sparaliżowana. Nic nie rozumiejąc, patrzyła, jak wrzuca do walizki pierwsze lepsze ubrania.
Krzysztofie, wytłumacz mi, co się dzieje?
Nie domyślasz się? Odchodzę od ciebie wypowiedział wyraźnie, nie patrząc jej w oczy.
Dokąd?
Do innej kobiety
Pewnie jakiejś młodziutkiej, chociaż sam jeszcze jesteś młody, czterdzieści lat to nie wiek odparła Zofia z odrobiną goryczy, powoli ogarniając sytuację. Nie pokażę mu łez, nie zobaczy, jak cierpię powtarzała w myślach, a na głos dodała: I od dawna to u was trwa?
Prawie rok odrzekł spokojnie Krzysztof, a widząc jej zdziwienie, dodał: To twoja wina, jeżeli nic nie zauważyłaś. Znaczy, świetnie się maskowałem.
Wychodzisz na dobre czy zaczęła niepewnie.
Zosiu, naprawdę nic nie rozumiesz? Słuchaj uważnie odchodzę do innej. Ona niedługo urodzi mi syna. My z tobą nie mogliśmy mieć dzieci, a Magda da mi to, czego ty nie dałaś. Masz miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania. Gdzie i jak to twoja sprawa. My z Magdą i synem będziemy tu mieszkać, póki ona wynajmuje swoje.

Krzysztof wyszedł. Zofia została sama, ściany zdawały się ją przygniatać, w mieszkaniu panowała cisza. Włączyła telewizor niech chociaż ktoś mówi. Z Krzysztofem przeżyli dwanaście lat. Do siebie wracała około tygodnia, ale dała radę.

Po rodzicach, którzy odeszli wcześnie, pozostał jej dom na wsi. Ale nie chciała tam mieszkać sama.
Nie dam rady myślała Zofia daleko od cywilizacji, żadnych wygód i brak pracy. W trzydziestym piątym roku życia nie chcę żyć na wsi. Sprzedam ten dom. Za uzyskane pieniądze kupię choćby pokój w kamienicy albo akademiku. Reszta się ułoży.

Tak też zrobiła. Dom sprzedała natychmiast, gdy tylko przyjechała na wieś. Sąsiadka Weronika już na nią czekała.
Zosieńko, dobrze, iż przyjechałaś! Już chcieliśmy jechać do miasta cię szukać.
Co się stało? spytała Zofia.
No, właśnie moi krewni chcą kupić twój dom. Przyjechali z Pomorza, potrzebują takiego domku, który można rozebrać i postawić nowy. Chcą mieszkać blisko nas, siostra z mężem
Boże, Weroniko, właśnie po to przyjechałam! To wspaniale, niech biorą od razu, tylko niech się dogadamy co do ceny. Oto mój numer telefonu

Wszystko się udało. Już po dziesięciu dniach miała pieniądze w ręku. Nie była to duża suma za półrozpadającą się chałupę trudno dostać fortunę. Kupiła mały pokój w akademiku typu mieszkalnego. Kuchnia była wspólna, w dwóch pokojach mieszkali sąsiedzi, a trzeci należał do niej. Dlatego uznawała to za kwaterę komunalną.

Sąsiedzi wydawali się cisi i przyzwoici. Zofia rzadko się z nimi widywała od rana do wieczora była w pracy. Tam też zaczął się jej romans z kolegą z biura, Dominikiem. Wszystko zdawało się układać dobrze, przynajmniej tak jej się wydawało.

Niedługo przed Dniem Kobiet Dominik oznajmił:
Muszę wiele przemyśleć. Nie jestem pewien swoich uczuć. Weźmy pauzę w naszym związku.
Weźmy A najlepiej idź w las! warknęła na niego.

Wróciła tego wieczora wściekła. Trzydzieści sześć lat na karku, a ona nie ma czasu w żadne pauzy. Postanowiła zajeść stres. Otworzyła lodówkę brakowało kawałka szynki. Zaczęła się trząść.
Kto wziął moją szynkę?! wrzasnęła na całą kuchnię.
Zosieńko, ja ją wyrzuciłam dwa dni temu Zazieleniła się, a w lodówce był okropny zapach. Pomyślałam, iż i tak byś jej nie zjadła, po co ryzykować zdrowiem? spokojnie, choć nieco po cichu, odpowiedziała sąsiadka, Maria Janówna.
Nie macie prawa ruszać cudzych rzeczy! wściekała się Zofia. To nie wy decydujecie, co mam!

Zofia nie potrafiła się opanować. Całą złość wyładowała na sąsiadkę. Najpierw rozstanie z mężem, potem utrata normalnego mieszkania, a teraz jeszcze ten Dominik wycofuje się, odbiera nadzieję na szczęście, a na dodatek sąsiedzi zabierają jej jedzenie!

Mario Janówno, nie martw się odezwał się Jan Ignacy, sąsiad z drugiego pokoju. Miał około sześćdziesiątki, siwe włosy, okulary, wyglądał na spokojnego intelektualistę. Zawsze siedział w kącie kuchni w starym fotelu, z gazetą lub książką. Maria Janówna wyraźnie się zasmuciła.
Zosia jest teraz pełna złości. Wyładowuje się na tobie, bo ktoś inny ją zranił. Nie bierz tego do siebie! powiedział Jan Ignacy, nie odrywając wzroku od gazety.
A skąd pan to wie? odwróciła się do niego Zofia. Nikt pana o zdanie nie pytał.
Uwierz mi, trochę się znam na rzeczy.
No to jeżeli pan taki mądry, to dlaczego mieszka w tej nędznej komunalce? Zosia już się nie hamowała.

Maria Janówna znacząco spojrzała na sąsiada i wyszła, uciekając od kłótni. Zofia trzasnęła drzwiami i rzuciła się na kanapę.
A to mi filozof! Jeszcze będzie mnie uczyć życia! myślała wściekła i głodna.

Minęła godzina. Zofia powoli się uspokoiła, przeglądając laptopa. Przypomniała sobie, iż szynkę kupiła dawno temu można sobie wyobrazić, w co

Idź do oryginalnego materiału