Szczęście starej kamienicy z duszą

polregion.pl 5 godzin temu

Szczęście starej komunalki

Czekając na męża z pracy, Zosia siedziała przy kuchennym stole i piła herbatę z tymiankiem, sącząc powoli łyk za łykiem. Gdy usłyszała dźwięk klucza w zamku, wstała i stanęła w drzwiach. Wszedł Marek poważny i milczący.

Cześć odezwała się pierwsza. Znów się spóźniłeś, ja już dawno zjadłam kolację, tylko na ciebie czekam

Cześć odpowiedział Marek. Mogłaś nie czekać, nie jestem głodny. adekwatnie to nie na długo, tylko spakuję rzeczy i wychodzę powiedział, nie zdejmując butów. Przeszedł do pokoju, otworzył szafę i wyciągnął walizkę.

Zosia stała jak sparaliżowana. Nie rozumiejąc niczego, patrzyła, jak wrzuca do walizki pierwsze lepsze ubrania.

Marku, wytłumacz mi, co się dzieje?

Naprawdę nie rozumiesz? Odchodzę od ciebie powiedział wyraźnie, nie patrząc jej w oczy.

Dokąd?

Do innej kobiety

Aaa, pewnie do jakiejś młodej, chociaż sam jeszcze nie stary, czterdzieści lat to nie wiek odparła z odrobiną złośliwości, powoli dochodząc do siebie. Nie rozbeczę się, nie zobaczy moich łez myślała, ale głośno tylko spytała: I od dawna to u ciebie trwa?

Prawie rok odpowiedział spokojnie Marek, a widząc jej zdziwienie, dodał: To twoja wina, jeżeli nic nie zauważyłaś. Znaczy, świetnie się maskowałem.

Odchodzisz na zawsze, czy nagle zapytała.

Zosiu, rozumiesz w ogóle? Słuchaj uważnie odchodzę do innej, ona niedługo urodzi mi syna. My z tobą nie mogliśmy mieć dzieci, a Kasia mi je da. Masz miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania. Gdzie i jak to już twój problem. My tu będziemy mieszkać z Kasią i synkiem, póki co ona wynajmuje pokój.

Marek wyszedł. Zosia została sama. Ściany zdawały się ją przygniatać, w mieszkaniu panowała cisza. Włączyła telewizor niech chociaż ktoś mówi. Z Markiem przeżyli dwanaście lat. Otrząsnęła się po tygodniu, ale dała radę.

Po rodzicach, którzy odeszli wcześnie, pozostał jej dom na wsi. Ale nie chciała tam mieszkać sama.

Nie dam rady myślała. Daleko od cywilizacji, brak wygód i zero pracy. W trzydzieści pięć lat nie chce się żyć na wsi. Sprzedam ten dom. Za te pieniądze kupię na razie pokój w komunalki albo akademiku, reszta się ułoży.

Tak też zrobiła. Dom sprzedała od razu, gdy tylko przyjechała na wieś. Sąsiadka Weronika choćby na nią czekała.

Zosieńko, dobrze, iż przyjechałaś. Już chcieliśmy jechać do miasta cię szukać.

Co się stało? spytała Zosia.

No cóż, moja rodzina chce kupić twój dom. Przyjechali z Pomorza, potrzebują takiego domku, który można rozebrać i postawić nowy. Chcą mieszkać blisko nas, siostra z mężem

Boże, Weroniko, ja właśnie po to przyjechałam! Idealnie, niech biorą, tylko ustalmy cenę. Oto mój numer telefonu

Wszystko się udało. Już po dziesięciu dniach miała pieniądze w ręku oczywiście nie było to dużo, za półrozpadlinę nie da się wyciągnąć fortuny. Kupiła maleńki pokój w akademiku typu mieszkalnego. Kuchnia wspólna, w dwóch pokojach mieszkali sąsiedzi, a trzeci był jej. Dlatego uważała, iż to komunalka.

Sąsiedzi wydawali się spokojni, całkiem przyzwoici ludzie. Zosia rzadko się z nimi widywała, od rana do wieczora była w pracy. Tam nawiązała romans z kolegą z pracy, Darkiem. I niby wszystko układało się dobrze, przynajmniej tak jej się wydawało.

Niedługo przed Dniem Kobiet, Darek oznajmił:

Muszę wiele przemyśleć, nie jestem pewien swoich uczuć. Weźmy pauzę w naszym związku.

Pewnie, weźmy A najlepiej to sobie idź w cholerę! odparła rozgniewana.

Wróciła tego wieczora wściekła. Trzydzieści sześć lat na karku, a ona nie ma czasu w żadne pauzy. Postanowiła zajeść stres. Otworzyła lodówkę miał tam być kawałek szynki, ale nie mogła go znaleźć. Zaczęła się trząść.

Kto wziął moją szynkę?! wrzasnęła na całą kuchnię.

Zosieńko, ja ją wyrzuciłam dwa dni temu już zzieleniała i śmierdziała w lodówce Pomyślałam, iż i tak byś jej nie jadła, po co ryzykować zdrowiem? spokojnie, ale trochę ukradkiem odpowiedziała sąsiadka, Wiesława.

Nie macie prawa dotykać moich rzeczy! wściekła się Zosia. To nie wy decydujecie, co mam jeść.

Zosia rozpędziła się na dobre i wylała cały gniew na sąsiadkę. Najpierw rozstała się z mężem, straciła normalne mieszkanie, potem ten kolega z pracy postanowił wziąć pauzę, zabierając nadzieję na szczęście, a teraz jeszcze sąsiedzi podkradają jej jedzenie!

Wiesiu, nie przejmuj się odezwał się Jan, sąsiad z drugiego pokoju.

Miał około sześćdziesiątki, siwy, w okularach, spokojny inteligenciarz, zawsze siedział w kącie kuchni w starym fotelu z gazetą lub książką. Wiesława była wyraźnie zasmucona.

Zosia jest teraz pełna złości. Wyładowuje się na tobie, bo ktoś inny ją zranił. Nie bierz tego do siebie powiedział Jan pouczająco, nie odrywając wzroku od gazety.

A co pan wie? zwróciła się do niego Zosia. Nikt pana o zdanie nie pytał!

Uwierz mi, trochę wiem.

Skoro pan taki mądry, to dlaczego mieszka w tej nędznej komunalki? Zosi już nie dało się zatrzymać.

Wiesława znacząco spojrzała na sąsiada i odeszła do swojego pokoju, by uniknąć awantury. Zosia trzasnęła drzwiami i rzuciła się na kanapę.

A ten mi tu filozofuje, jeszcze będzie mnie uczył życia! myślała wściekła i głodna.

Minęła godzina. Zosia powoli się uspokoiła, przeglądając coś w laptopie. Przypomniała sobie, iż szynkę kupiła wieki temu można sobie wyobrazić, w co się zamieniła. Zrobiło jej się wstyd.

Obraziłam Wiesię bez powodu, a ona mogłaby być moją matką. Nerwy mam kompletnie rozstroj

Idź do oryginalnego materiału