Paryski nie-co-dziennik
Nietzsche! Ścieżka jego imienia, Chemin Frédéric Nietzsche, opada stromo ku Lazurowemu Wybrzeżu; łączy Èze Village, naskalne miasteczko nazywane „orlim gniazdem”, z jego nadmorską częścią Èze-sur-Mer. Miejsce to tak zachwyciło filozofa, iż w Èze zamieszkał i napisał trzecią część „Tako rzecze Zaratustra”, literacki traktat stylizowany na nową Biblię, o proroku, który schodzi z gór, by przynieść światu mądrość. To dzieło „dla wszystkich i dla nikogo” miało powstać w głowie Nietzschego, gdy wspinał się szlakiem noszącym dziś jego imię, przy którym na pamiątkę tej inspiracji umieszczono tablice z jego cytatami.
– O każdej porze czuwam i czekam was. Gdzieście? Chodźcie! Chodźcie! Powędrujmy! Czas już! Czas!
Idę! jako się rzekło w ostatnim nie-co-dzienniku przy okazji 125. rocznicy śmierci Nietzschego. Idę między „przeszłością a przyszłością jak chmura ciężka”. Nade mną przepastne niebo, pode mną wdzierające się w dolinę morze wyrywające w niej zwycięski znak V. Przede mną dziwaczna istotność, za mną okazała marność (albo na odwrót). Idę horyzontalnie, idę wertykalnie. Ścieżka bierze początek przy Chèvre d’Or – Złotej kozie – luksusowym hotelu, gdzie zatrzymują się upojeni życiem staro i nuworysze, przybysze skądś, przybysze znikąd. „Złota koza”, krowa, żmija, pijawka, małpa, orzeł, lew… „Człowiek jest liną rozpiętą między zwierzęciem a nadczłowiekiem. Liną nad przepaścią”. A kaktusy kwitną, pachną rozmaryn, geranium, dzikie róże. Drzewa oliwne i kępy mirtu. W oddali formacje skalne, klify, zmarszczki Morza Śródziemnego, niebieskie, fioletowe, białe, zlewają się w jedną kojącą plamę błękitu.
– Gdy na przełęcz wstąpił, patrzy; w dali widnieje rozłogiem morze. Zaratustra stanął i milczał długo. Kto kroczy najwyżej, ten śmieje się ze wszystkich tragikomedii i ze wszystkich tragipowag. O, niebo nade mną, wstydliwe! Płonące! Do was muszę zstąpić w d ó ł!
Filozof cierpiał z powodu melancholii, pogarszającego się niedowidzenia, rodzącego się szaleństwa. Upojony dionizyjskim żywiołem błąkał się gnany wewnętrznym niepokojem po górach i nadbrzeżach, spisując swe błyskotliwe myśli. Tułał się między Niceą, Turynem, Genuą po hotelach, pensjonatach, uroczych miasteczkach, po skalistych przylądkach, opustoszałych dzikich plażach, aż trafił do Èze.
– Ponad rzeczami wszystkimi stoi to niebo przypadku, niebo bez winy, niebo trafu, niebo zuchwałego pokuszenia. Lepiej nic nie wiedzieć niźli wiele, a połowicznie! Lepiej być głupcem na własną rękę niźli mędrcem według cudzego mniemania! Nie szukaliście siebie, więc znaleźliście mnie. Tak czynią wszyscy wyznawcy; przeto tak mało warta wszelka wiara. A zatem wzywam was, abyście mnie zgubili i samych siebie znaleźli; i dopiero, gdy mnie się zaprzecie, do was powrócę. Bo trzeba mieć chaos w sobie, aby narodzić tańczącą gwiazdę.
Tańczyć. Albo zastygnąć w bezruchu. Muzyka. Muzyka morskich fal. Bez muzyki życie byłoby błędem, twierdził Nietzsche. Muzyka, taniec, sztuka po to są, aby nie zabijała nas prawda. Doświadczając jej, potrzebujemy dionizyjskiego żywiołu, nieokiełznanej chaotyczności istotności życia, który jest przejawem „woli mocy” przepełniającej rzeczywistość i nas samych. Wola mocy to pierwotne pojęcie filozofii Nietzschego, bez niej niczego nie ma. Cały świat jest pewnym quantum woli mocy, jej rozproszonego i wszechogarniającego pola z lokalnymi skupiskami (…). Co jest dobre? – Wszystko, co wolę mocy, uczucie mocy, moc samą w człowieku podnosi. Co jest złe? – Wszystko, co ze słabości pochodzi. Co jest szczęściem? – Uczucie, iż moc rośnie, iż przezwycięża się opór.
– Na wielu drogach i wieloma sposobami doszedłem do swojej prawdy: „Oto moja droga, a gdzie jest wasza?” – tak odpowiedziałem tym, którzy pytali mnie „o drogę”. J e d n e j drogi nie ma! – Tako rzecze Zaratustra.
Majestatyczne urwisko – życie bezsensem istnienia zranione. Świat nie ma żadnego sensu, żadnego ładu, żadnego celu; jest tylko bezrozumny chaos tego jedynego świata. Reszta to złudzenie. Trzeba spojrzeć w twarz rzeczywistości, a nie zadowalać się apollińskim obrazowaniem świata tworzącym jego pozory. Sens życia trzeba sobie samemu stwarzać wolą mocy. Przezwyciężać samego siebie „poza dobrem i złem”, skoro „Bóg umarł” i nie ma żadnego „zewnętrznego” układu odniesienia. Czas przenika wszystko, każdą podstawę bytu, i choćby jak gwieździste niebo zgaśnie, to po to, aby wszystko zaczęło się na nowo. Wieczny powrót to według Nietzschego „najbardziej możliwa ze wszystkich hipotez”.
– Przyszłość i dale co najodleglejsze niech ci będą przyczyną twego dziś, w przyjacielu twym będziesz kochał nadczłowieka jako twoją przyczynę; i nie ku miłości bliźnich wzywam was: wołam ku umiłowaniu dalekich i co najdalszych! Koniec końców doznaje się tylko samego siebie. A człowiek… brudną jest rzeką. Trzeba być morzem, by móc przyjąć brudną rzekę, samemu się nie brukając.
Zatrzymałem się, żeby odpocząć i przywołać nietzscheańską koncepcją amor fati. Umiłowania losu, jakikolwiek by on był – przypadkowy, zdeterminowany, znośny, radosny, pełen rozpaczy. Losu przenikniętego współzależnością wszystkiego z wszystkim, losu wojownika prowadzącego wojnę z samym sobą według jego słynnej już formuły: „Co mnie nie zabije, uczyni mnie silniejszym”. W końcu obłęd go powalił. Będąc u progu psychicznej zapaści, pełen łez i współczucia, rzucił się na szyję konia ciągnącego dorożkę, który pośliznął się na turyńskim bruku. Poszedłem dalej. Czy „wieczny powrót” przede mną? Na pewno ta droga – via est…
– Przeszło! Odeszło! O młodości! Południe! Popołudnie! Nastał wieczór i noc, i północ! „Wszystko, co dojrzało, chce umrzeć!” – tak mówisz. ale rozkosz, wszelka rozkosz chce wieczności, głębokiej wieczności!
Obłęd, obłęd, obłęd.
Leszek Turkiewicz