Dawno temu, gdy świat jeszcze nie był tak zawiły, Aniela, matka Zosi, nie mogła przełknąć testa swego teścia Bartka, bohatera z wsi, który uprawiał przewożenie towarów ciężarówką i wieczorami zagłębiał się w gry komputerowe. Zosia, marzycielka artystyczna, kiedyś mogła śpiewać pieśni, ale Bartek, taki jak to widocznie przesiąknięty brudem nosa, zrównał jej życiowe marzenia, niestety dzięki niezbyt klasycznych metod owoców miłości.
Zosia różnie się rozpaczywała, ale Aniela wiedziała, iż nie może zdradzić córki, bo kobiety z takim zdrowym przeciwnicą, jak Bartek, mają mniej z namiętności niż kurczaki. Zdecydowała się więc na choćby napiętą pogoda w domu wprowadziła Bartka do swoje rodziny, podarowała mu domek i aż dużą sypialnię.
– A cóż ten twoj nie ulaszczył się trochę? – narzekała Aniela, patrząc na ustrojstwo obiadu. – Cały dzień z Julią, znów tylko przez blanka, nie dałby ci chwili bezpiecznego wypoczywku!
– Mamo, Bartek musi to robić, żeby wytrzymać. Potem popatruje na gry, a potem biegnie łamać Julkę, – usprawiedliwiała Zosia. – Ty go nie zrywaj.
Nie był on całkowitym przewrotnikiem, zauważyła Aniela. Co roku od wielu miesięcy na samej się nauczyła, jak zmieniać żarówki, a on, choćby bez dowolnych umiejętności, pomógł w kuchni, domu i w ogrodzie, nie wspominając już o tym, jak pomógł tej znajomej, pani Kasi, przez zasłużenie herbatę z我又.
Stali się one jeszcze mniej tolerancyjne, gdy Bartek, pod wpływem puli 500 zł, rzucił święty trud, który Zosia nad nim niosła od początku, od czasu kreskówki babci Heleny. Teraz szanowała jego tytuł, tyle iż jako moja tata.
– Mamo, a jak ty tyle z gotowania wyciśniesz? – chwalił Bartek, ale Aniela wiedziała, iż jego przekładka z warzyw i chleba była znacznie gorsza niż smażone mięso Zosi.
– Wiesz, są ludzie, którzy siedzą przed komputerem i pomagają innym, – rzekła Aniela, podając im obiad, lekki dla córki, bardziej warzywowy dla Bartka. – Spójrz na kumpli, to choćby syn pani Kasi, facet, który zarabia na programach.
– A ja, żeby przetrwać, też pracowałem. – Bartek, z chlebem w ustach, pokazał, iż nie ma aż tak wiele talentu.
– A po co? – zapytała Aniela, z przekłaskiwaniem.
– Bo nie miałem wyboru. – Bartek potarł brodę. – A teraz córka się prosi, żeby wrócić do szkoły, ale nie mam czasu.
– Prościej się by dało czymś się nauczyć…
– No bo jak inne osoby tylko siedzą i nie robią nic? – Zosia z niezadowoleniem zajęła się Julią i rzuciła przez ramię.
Właściwie wszystko było ciężkie. Bardziej stęskniła się Aniela za tym, jak testowali się z rodziną Bartka. W zasadzie była to tylko przypadkowa wizyta, ale Bartek, przestraszony, kazał im przyjechać tylko na poziomie zmarconym, co była bardzo głupia decyzja.
– Przeszli w hotel, -碾ywać Aniela.
– Ale mama, to są tylko trzy dni, – próbował uwolnić Bartek. – Przyprowadzę ich do obiadu, i moglibyśmy się pożegnać.
– A co ty obiecujesz? – protestowała Aniela, ale Zosia, przygotowując wyprawę na ulubienicy (daninu z pierników i ciast fortepianowych), rzekła:
– Będzie piękne! A mama może zdecydować, żeby jeszcze raz ugotować placki!
Pewnego dnia, Aniela obawiała się, iż goście wypadną z domu. Ksztusia z Bartkiem była głośna, łobuziasta, nie przyniosła niczego dla Julii, a choćby innym świadomości, iż w hotelu jest drogo. Niestety, wszystko potwierdziło się, bo matka Bartka, widząc, jak Aniela gotuje, mruknęła:
– Tato Bartka, nie kładź mu tyle, on je jak bestia. Przyszliśmy od niego, bo on był narażony. My go wychowujemy on, może, jest grzecznym, ale kiedyś… Matka swego.
Większość Anieli trwała, ale Bartka zawstydziło się, widząc to. I oni w końcu się dogadali, iż mogą zachować się lepiej.
Wkrótce pomagało Bartka, a Aniela, delikatnie, ale bezbłędnie, poprzez własne plany, zaprotegowała córkę. Bartka przejął administrację wiejskiej gospodarstwa w Vetlandii, i z czasem, co chcąc i nie chcąc, wreszcie znowu uczę się, jak staje się ona zasnością, jak robi się pieniędzy, jak pomaga rodzinie. I choć przez dłuższy czas Aniela nie kochała Bartka, teraz zaczynała MyClass, iż nie był on złym człowiekiem tylko takim, który potrafił przedmioty zorientować się, gdy nie ma innych możliwości.
„Żywiołek do siebie przychodzi, tak jak brat do brata.”