Moja teściowa, Grażyna Nowak, już od wielu lat żyje bez męża. Rozwód z ojcem mojego męża był trudny, a ona adekwatnie sama wychowała syna. Nie brakowało jej męskiej uwagi — zawsze była pełną życia kobietą z charakterem — ale drugi raz za mąż nie wyszła. Mówi, iż bała się, żeby ojczym nie skrzywdził jej chłopca. Przy jej usposobieniu nie pozwoliłaby nikomu na coś takiego. W rezultacie cała jej młodość minęła na pracy i wychowaniu syna. O randkach nie było mowy — wszystkie myśli zaprzątało pytanie, jak utrzymać dziecko i wychować je na porządnego człowieka, zwłaszcza gdy były mąż nie dość a, iż nie płacił alimentów — nie dał choćby złotówki.
I trzeba przyznać, iż sobie poradziła. Za to należy jej się ogromne podziękowanie. Mój mąż jest odpowiedzialny, troskliwy, i wiem, iż to jej zasługa.
Ale oto syn dorósł, ożenił się, urodziła nam się córeczka, a Grażyna Nowak zyskała wnuczkę — nowy sens życia. Uwielbia się nią zajmować: zabiera ją na spacery po warszawskich parkach, pieczy pierniczki, opowiada bajki. Wydawałoby się — żyj i ciesz się. Ale nie — w jej życiu nagleła zmiana, i to taka, iż do tej pory nie mogę ochłonąć.
Przed świętami poznała mężczyznę. Przypadkowo, w kolejce w galerii handlowej na Nowym Świecie. Słowo po słowie, wymienili się numerami i zaczęło się. On, Marek Wiśniewski, to były wojskowy, podpułkownik w stanie spoczeg, także po rozwodzie, mieszka sam. Według teściowej mają tyle wspólnego, iż to po prostu przeznaczenie. Oboje kochają stare polskie komedie, uwielbiają spacery nad Wisłą, czytają te same książki. choćby herbatę piją tak samo — bez cukru, z plasterkiem cytryny. Jak scenariusz do romantycznego filmu!
Ale jest jeden problem: Marek ciągle zaprasza ją na randkę. A my z mężem pracujemy do późna, więc nasza córeczka niemal cały czas jest pod opieką babci. Zabierać dziecko na romantyczne spotkanie? Rozumiecie sami, to nie wypada. Wczoraj więc Grażyna zadzwoniła do mnie z prośbą, przy której mało się nie zakrztusiłam kawą: „Kasiu, posiedzisz wieczorem z Zosią? Ja… naciesię chwilę, pójdę na tę randkę.”
Przyznaję, ledwo powstrzymałam śmiech. Randka? W jej wieku? Ma już za pięćdziesiątkę, a zachowuje się jak nastolatka, która wybiera się do Łazienek na spotkanie z adoratorem, a potem, jakby tego było mało, na wystawę współczesnej sztuki! Zaproponowałam: „Niech ten Marek przyjdzie do was, napijecie się herbaty, Zosia będzie pod opieką.” Ale nie, Grażyna uparła się: „To nie to samo, Kasia. To ma być prawdziwa randka — ze spacerem, z rozmową pod gwiazdami.” Jak z filmu, nie z życia!
Musiałam więc wyprosić się z pracy. Szef spojrzał na mnie jak na wariatkę, ale pozwolił. A teraz siedzę i myślę: to nie będzie jednorazowa akcja. Patrząc, jak teściowej oczy błyszczą, gdy mówi o tym Marku, jasne jest, iż nie skończy się na jednym spotkaniu. Już chyba czuję, iż będę musiała brać urlop bezpłatny albo gwałtownie szukać żłobka dla Zosi. Bo wygląda na to, iż Grażyna traktuje to wszystko z wielką powagą. choćby zasugerowała, iż Marek to człowiek konkretny, i iż może to iść w kierunku ślubu. Ślub! W jej wieku!
Oczywiście nie neguję — każdy zasługuje na szczęście. Ale czy w tym wieku szczęście tkwi w mężczyznach? Czy nie bardziej w towarzystwie wnuków, pieczeniu dla nich racuchów, spacerach na plac zabaw? A może się mylę? Może miłość nie ma wieku i choćby na emeryturze można spotkać tę jedyną osobę? Ale wciąż nie mogę tego ogarnąć: teściowa, która zawsze była dla mnie wzorem surości i porządku, nagle zamienia się w rozmarzoną dziewczynę z iskrą w oczach.
Nie chcę jej urazić. Niech spróbuje, niech poczuje się szczęśliwa. Może rzeczywiście los puka do jej drzwi w najmniej oczekiwanym momencie. Ale mimo wszystko zadaję sobie pytanie: czy babcie potrzebują życia osobistego? Czy ich przeznaczeniem jest tylko opieka nad wnukami i spokojne wieczory z drutami i serialem? Co o tym sądzicie? Czy romantyczne uniesienia mają jeszcze miejsce w życiu tych, którzy przekroczyli pięćdziesiątkę?