Jednak w siódmej edycji show widzowie mieli okazję obserwować narodziny uczucia, które – jak się okazuje – nie skończyło się wraz z ostatnim klapsem kamery. Ula i Stanley, para kuracjuszy, która skradła serca widzów, udowadniają, iż prawdziwa bliskość nie zna metryki.
Ich historia zaczęła się wśród górskich krajobrazów i dźwięków wspólnych rozmów, warsztatów i wieczornych randek organizowanych przez produkcję. Już wtedy widać było między nimi porozumienie – nie wymuszone, nie wykreowane, ale zwyczajne, ciepłe, autentyczne. Choć atmosfera w programie bywała napięta – uczestnicy tej edycji nie szczędzili sobie słów krytyki, a regulaminowe spięcia doprowadziły choćby do usunięcia jednego z bohaterów – Ula i Stanley przeszli przez to razem.
W rozmowie z „Party” para przyznała otwarcie, iż ich relacja trwa – i choć wciąż się rozwija, nie jest już tylko romantyczną przygodą.
„Związek dalej istnieje, na razie tylko w dzień, ale chcemy, żeby trwał w dzień i w nocy” – zadeklarowali szczerze, bez medialnego blichtru.
To wyznanie rozczuliło fanów programu, którzy wciąż z sentymentem śledzą losy ulubionych bohaterów. Nie da się ukryć, iż wiele osób kibicowało właśnie im – parze, która zamiast dramatu wybrała szczerą rozmowę i wzajemne wsparcie.
Ula i Stanley nie kryją, iż chcieliby dzielić codzienność, ale na drodze do wspólnego życia stoją jeszcze obowiązki zawodowe i kwestie logistyczne. Para podkreśla, iż nie zamierzają spieszyć się na siłę – stawiają na dojrzałe planowanie, a nie emocjonalne uniesienia.
„Oboje jeszcze pracujemy, więc logistycznie musimy podziałać i wyciągnąć sedno z naszych marzeń, i po prostu coś sobie zorganizować” – mówią spokojnie, z ciepłem, które w ich głosie czuć choćby przez ekran.
Ich historia daje nadzieję wszystkim, którzy nie wierzą, iż można zakochać się na nowo po sześćdziesiątce. Ula i Stanley są dowodem na to, iż nigdy nie jest za późno na uczucie – szczere, świadome, i być może właśnie dlatego tak trwałe.
Dziś nie szukają już wielkich deklaracji przed kamerami. Szukają wspólnego rytmu, codziennych rytuałów i czułości, która nie potrzebuje fleszy.
Jeśli los i kalendarze pozwolą, być może już niedługo zamieszkają razem. A choćby jeżeli nie – jedno jest pewne: to uczucie nie było wyłącznie elementem telewizyjnego scenariusza. To historia, która pisze się dalej – nie przed kamerami, ale w sercu.