Wiktor, jak zwykle, wszedł do mieszkania, rzucił klucze na stolik i od razu skierował się do kuchni. Krystyna stała przy kuchence, mieszając dyniową kaszkę — ulubione danie ich dzieci. choćby się nie przywitał.
— Gdzie jest mop? — rzucił przez ramię, z lodowatą irytacją w głosie.
— Jaki mop? — zdziwiła się Krystyna, próbując zrozumieć, o co chodzi.
— Najzwyklejszy. Żeby umyć podłogę. Bo już nie da się patrzeć, jak zaniedbałaś dom! — syknął i, nie czekając na odpowiedź, wyszedł.
Krystyna stała nieruchomo, patrząc za nim. Nie mogła pojąć — co to było? Co się stało z jej mężem, z tym samym Wiktorem, który kiedyś czule nazywał ją Krysią i zmywał za nią naczynia?
Jeszcze niedawno wszystko było inaczej. Wiktor wracał z pracy, zdejmował marynarkę i od razu brał się za odkurzanie. Nie dzielił obowiązków na „męskie” i „damskie” — po prostu je wykonywał. Z miłością. Po kolacji przytulał Krystynę, namawiając ją, by odpoczęła, a sam zmywał.
Żyli wesoło. Imprezy, kino, spotkania z przyjaciółmi. Potem urodziła się córeczka. Wiktor promieniał z radości. Dwa lata później przyszedł na świat syn. Wszyscy zachwycali się: idealna para, złote dzieci, relacje jak z bajki.
— Krysiu, masz niesamowitego męża — powtarzały przyjaciółki. — Tacy już nie istnieją.
Krystyna wierzyła, iż ich miłość jest prawdziwa. I wieczna.
Ale stopniowo wszystko się zmieniło. Wiktor wracał do domu poirytowany. Siły zniknęły, czułość wyparowała.
— Dlaczego tu wszystko jest do góry nogami? — pytał. — Ja pracuję cały dzień, a ty nie możesz przygotować obiadu? Co ty robiłaś przez te godziny?
Krystyna próbowała tłumaczyć. Opowiadała, jak syn wylał na siebie zupę, jak córka za nim biegała, jak pobrudzili wszystko, łącznie z tapetą. Jak prała, suszyła, uspokajała. Ale Wiktor nie słuchał. Był zły. Był zmęczony. Stał się obcy.
Pewnego dnia kroiła cebulę i nie wiedziała, czy łzy płyną od jej ostrości, czy od bólu.
— Mama ostrzegała… — szepnęła. — Nie rozpieszczaj męża. Miłość miłością, ale nie można dać się wykorzystywać. W końcu usiądzie ci na karku i choćby podziękować nie raczy.
A przecież Krysia była pewna, iż ona i Wiktor są dla siebie stworzeni. Czuła go. Rozumiała choćby bez słów. Ale teraz… to wszystko wydawało się iluzją.
Wiktor zaś wyczuł — skoro Krystyna nie protestuje, to znaczy, iż jest winna. Jej milczenie utwierdziło go w swojej „racji”. Stał się sędzią we własnym domu. Krystyna czuła, iż jej świat się rozpada.
Ale chyba ich anioł stróż postanowił interweniować.
Zadzwonili z pracy. Zwalniało się stanowisko, na które Krystynę od dawna chcieli zatrudnić. Wyższa pensja, lepsze warunki. Koleżanka odeszła na emeryturę. jeżeli Krystyna się zgodzi — miejsce jest jej.
Mama obiecała pomóc z dziećmi, dopóki nie pójdą do przedszkola. Krystyna, pełna energii, poszła do salonu, zrobiła fryzurę, odnowiła garderobę. Postanowiła: czas wrócić do siebie.
A Wiktor tymczasem… stracił pracę. Firma zbankrutowała. Był zagubiony. Ale próbował zachować twarz:
— Z dziećmi dam sobie radę, nie martw się. Zgłaszam się na oferty, aktualizuję CV. Jak coś — poprosimy twoją mamę.
Krystyna nie sprzeczała się. Wspierała. Po raz pierwszy od długiego czasu — spokojnie i stanowczo.
Dwa tygodnie Krysia wdrażała się w nowe obowiązki. W domu niby wszystko szło swoim torem. Ale po miesiącu zauważyła: jest brudniej, pranie leży nierozwieszone, dzieci marzą. A Wiktor stał się nerwowy. Spokojnie zauważyła:
— Chyba trochę się rozleniwiłeś. Ja pracuję, zarabiam, a w domu bałagan.
Jej głos był miękki, ale celny. Nie obraźliwy — pouczający. Wiktor opuścił głowę. Zrozumiał.
— Kryśka… Byłem głupi. Dopiero teraz pojąłem, jak ty to wszystko ciągnęłaś… — wyznał wieczorem. — Rano dzieci pokłóciły się o zabawkę. Gdy je godziłem, zupa wykipiała. Musiałem zrobić jajecznicę — Olaf nie chciał jeść. Gdy czyściłem kuchenkę, Zosia rozlała sok. I akurat dzwonią — rozmowa kwalifikacyjna. Wyszedłem na wideorozmowę w fartuchu… Ale wiesz… dostałem pracę. Za tydzień zaczynam. Twoja mama może pomóc z dziećmi?
Krystyna skinęła głową. W jej oczach była cisza. Ta, która przychodzi, gdy w domu w końcu wszystko układa się na swoim miejscu.
Teraz wiedziała — on zrozumiał. Przeżył to na własnej skórze. Nie będzie już wykładów o mopie. Będzie doceniał. Nie dlatego, iż go zmuszono — ale dlatego, iż sam to poczuł.
Wieczorem siedzieli razem, pili herbatę. Zosia rysowała przy stole. Olaf budował wieżę z klocków.
Krystyna spojrzała na męża. Po raz pierwszy od dawna uśmiechnęła się.
On złapał jej wzrok.
— Pr— Przepraszam, iż byłem ślepy — szepnął, a Krystyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej, bo wiedziała, iż ich dom znów stał się prawdziwym domem.