**Cień kalkulacji**
Od pierwszych dni znajomości między Bogumiłą a jej teściową, Zofią Kazimierą, powiało chłodem. Jakby niewidzialna ściana wyrosła między nimi, odgradzając Bogumiłę od ciepła, na które tak liczyła w nowej rodzinie. Teściowa patrzyła na nią jak na przypadkową intruzkę, która wtargnęła w ich idealny świat. W jej przestronnym domu na przedmieściach nadmorskiego Sopotu wszystko zdawało się tchnąć dostatkiem: marmurowe podłogi, obrazenia w pozłacanych ramach, kryształowe żyrandole. ale za tym przepychem kryła się pustka – wyrachowana, chłodna jak zimowy wiatr znad Bałtyku.
Bogumiła starała się unikać spotkań. Jej mąż, Witold, przekonywał, by poprawić relacje, zapewniając, iż matka po prostu „nie od razu się otwiera”. Ale każda wizyta stawała się próbą. Rozmowy nieuchronnie schodziły na pieniądze: ile kosztuje remont, gdzie najlepiej ulokować oszczędności, kto komu ile winien. Dla Zofii Kazimiery wszystko na świecie miało swoją cenę, choćby więzi rodzinne. Bogumiła czuła się jak towar, który się wycenia, ale nie akceptuje.
Minęło kilka lat. Pewnego późnego wieczoru zadzwonił telefon. Głos teściowej, zwykle twardy i pewny siebie, drżał: zachorowała ciężko. Zofia Kazimiera prosiła Bogumiłę o pomoc. Ta zamarła, ściskając słuchawkę. W pamięci przewinęły się lata obojętności, uszczypliwe uwagi, spojrzenia pełne wyższości. Jechać czy nie? Serce rozdarte między urazą a obowiązkiem. W końcu obowiązek zwyciężył. Spakowała torbę i ruszyła do nadmorskiego domu.
Bogumiła zastała teściową w sypialni. Zofia Kazimiera leżała przykryta cienkim kocem, twarz miała wychudzoną, oczy pozbawione blasku. Skarżyła się na ból, słabość, samotność. Bogumiła wpatrywała się w nią, próbując odgadnąć: czy ta słabość jest szczera, czy to kolejna manipulacja? Wątpliwości znikły, gdy teściowa nagle chwyciła ją za rękę, błagając, by jej nie opuszczała. Bogumiła wezwała lekarza, zorganizowała hospitalizację, godzinami czuwała przy łóżku, dogadywała się z pielęgniarkami.
Leczenie trwało tygodnie. Zofia Kazimiera powoli wracała do sił. Gdy ją wypisano, Bogumiła pomogła jej wrócić do domu, sprzątała, gotowała. Czekała choć na słowo wdzięczności, na znak, iż jej wysiłek nie poszedł na marne. ale zamiast tego Zofia Kazimiera, siedząc w skórzanym fotelu, spytała chłodno:
— Ile ci się należę za to wszystko?
Bogumiła zastygła, czując, jak coś w niej pęka.
— Jak pani może tak mówić? Pomagałam, bo… bo to słuszne! — głos miał w sobie gorycz.
— Nie bądź naiwna — uśmiechnęła się teściowa, ale uśmiech był pusty jak jej słowa. — Zawsze płacę za usługi. To moja wdzięczność. Pieniądze najlepiej pokazują, iż coś cenię.
— Naprawdę wierzy pani, iż wszystko da się kupić? — Bogumiła zaci— Gdyby pani była prawdziwą matką, Witold sam by się panią zajął, zamiast prosić mnie w tajemnicy przed nim.