Wbrew scenariuszom – serce dokonuje własnych wyborów

newsempire24.com 4 dni temu

Kasia uwielbiała seriale. Wierzyła, iż prawdziwe życie może być równie barwne jak na ekranie – pełne zwrotów akcji, burz uczuć, dramatów i szczęśliwych zakończeń. Ale jej rzeczywistość była zupełnie inna – szara, rutyną przepełniona i przygnębiająca. Mieszkała w małej wsi pod Lublinem, a choćby małżeństwo nie przyniosło szczęścia, o którym marzyła w młodości.

Marek, jej mąż, początkowo wydawał się kochający i opiekuńczy. ale po trzech latach małżeństwa oświadczył nagle:

— Wyjeżdżam. Nie mogę już tu być. Duszno. Jestem stworzony do wielkiego miasta, Kasia.

— Co masz na myśli? Przecież u nas wszystko dobrze – próbowała go powstrzymać.

— Tobie dobrze, mnie nie – odparł krótko i wrzuciwszy kilka koszul do starej torby, wyszedł bez słowa.

Plotki po wsi rozeszły się błyskawicznie. Baby szeptały za plecami:

— Marek rzucił Kasię, wyjechał do Kielc. Pewnie jakaś nowa się znalazła.

Kasia milczała. Nie płakała, nie narzekała. Po prostu żyła. W rodzinnym domu nie było dla niej miejsca – brat z żoną i czwórką dzieci zajmowali każdy kąt.

— Widocznie Pan Bóg ustrzegł. Z takim jak Marek ojcem by nie wyszło – myślała, patrząc na bawiące się dzieci sąsiadów.

Wieczorami siadała przed telewizorem i wpatrywała się w ekran, czekając na kolejny odcinek – jak w serialach zdradzali, kochali, cierpieli. Fabuła wypalała się w jej sercu. Po takich seansach długo nie mogła zasnąć.

A rano znów to samo – świnie, gęsi, kury, cielak Staś. Nie w oborze – sama wiązała go za płotem. Pewnego dnia sąsiadka krzyknęła:

— Kasia, twój cielak lata po wsi, wyrwał się!

Wypadła za bramę – Staś bodł płot, wbił rogi w sąsiednie ogrodzenie.

— Stasiu, no proszę, stój – przekonywała, machając chlebem. A on w odpowiedzi potrząsał głową i szarpał się. Nagle szarpnął mocno i spłoszył stadko kacząt.

Jak zwykle pomógł Wojtek – traktorzysta, jej dawny kolega z klasy. Złapał cielaka, sprytnie opleciony liną przywiązał. Kasia patrzyła, jak radzi sobie z zadaniem – dłonie miał silne, pod koszulą rysowały się mięśnie. Nagle coś ukłuło ją w środku: jak bardzo pragnęła, by to właśnie te ręce ją objęły…

— Co ja wygaduję, oszalałam chyba – zawstydziła się, rumieniąc. – Jak kotka na wiosnę.

Wstydziła się, bo Wojtek mieszkał z Zofią – wysoką, potężną kobietą, która któregoś dnia została u niego po imieninach, gdy ten przesadził z wódką. Przyprowadziła ze sobą córkę z poprzedniego małżeństwa. Od tamtej pory żyli razem, choć bez ślubu.

Kasia rozwiodła się z Markiem gwałtownie – gdy tylko zniknął. Później byli inni, choćby o małżeństwie mówili, ale jej serce milczało. A teraz – Wojtek, dawny kolega, który nagle patrzył inaczej, z jakąś ciepłotą. Czuła jego spojrzenie jak ogień na skórze. I bała się. Bała się, iż Zofia się dowie, rozniesie po wsi.

Ale Wojtek codziennie przechodził obok, miedzą, którą wcześniej nie chodził. Wstawała wcześniej, niby by pleć grządki – tak naprawdę czekała na jego kroki. Ich spojrzenia spotykały się, a w jego oczach było coś, czego u Marka nigdy nie było – czułość, wręcz delikatność.

A potem Marek wrócił. Po prostu stanął w progu, jakby nigdy nie odchodził.

— Przyjmiesz mnie? – zapytał z tą samą przekorną miną.

— Dlaczego nie zostałeś w mieście?

Lecz serce milczało. Nie drgnęło. Okazało się, iż miłości nigdy nie było. Albo dawno umarła.

Został w domu – nie mogła go wyrzucić, ale też nie zachowywał się jak porządny człowiek. Zamykała się na noc od środka, pod drzwi przesuwała komodę, przez okno wchodziła i wychodziła. Wojtek widział – wiedział, iż Kasia nie chce Marka.

Pewnego ranka pod oknem pojawiły się schodki. Ktoś po cichu je zbudował, by miała wygodniej. Nie Marek przecież… On wciąż przychodził i znikał. To Wojtek w nocy zbijał te stopnie.

A potem… Wróciła Zofia. Ale zachorowała – nagle, ciężko. Córkę zabrała babcia. Zofię odwieźli do szpitala, skąd już nie wróciła. Zmarła.

Kasia widziała, jak Wojtek rankami odśnieżał nie tylko swój podwórek, ale i jej. Po cichu. Wiosną pewnego dnia wróciła z pracy – drzwi były otwarte, w kuchni siedziała pulchna kobieta, piła herbatę z jej kubka.

— Cześć, gospodyni – zaśmiał się Marek. – My z Krystyną teraz tu mieszkamy. Dom mój. Pakuj się i wynoś.

Tej nocy znów przysunęła komodę. Rano zaczęła wynosić rzeczy. Wojtek podszedł, w milczeniu wziął walizkę, zaniósł do swojego domu. Potem wracał po kolejne. Nie pytał, po prostu zabierał. Marek i Krystyna milczeli, wymieniając spojrzenia.

— Co to, miłość? – zaśmiał się Marek. – No to powodzenia.

Wojtek wziął Kasię za rękę. Poprowadził do siebie. Nagle rozpłakała się – ze szczęścia, zaskoczenia czy ulgi. Przyciągnął ją mocno, a cały świat zakręcił się przed jej oczami.

Wkrótce się pobrali. Kasia spodziewa się dziecka. Marek stał przed domem, patrzył za nimi, niespokojny. Ale już ją to nie obchodziło. Za jej plecami stał teraz prawdziwy mężczyzna. I nie w serialu – w życiu.

Idź do oryginalnego materiału