Wolność pokonana: opowieść o jednym flakonie

newsempire24.com 3 dni temu

Pokonani wolnością: historia jednego flakonika

Z Karolem znamy się od lat, ale prawdziwa przyjaźń narodziła się dopiero kilka lat temu. Oboje przeżyliśmy wtedy trudne rozwody – każdy swój drugi. Nie popadliśmy w nałogi, wręcz przeciwnie: sport, rowery, poranne biegi. Mężczyzn łączy nie alkohol – zbliża ich wolność. I strach przed jej ponowną utratą.

Karol wyszedł z małżeństwa poturbowany, jakby nie przez sąd, ale przez walec drogowy. Jego była żona urządziła prawdziwą bitwę o majątek, emocje i każdy łyżeczkowy serwis. U mnie poszło łagodniej, ale też bez owacji. Wyzwoliliśmy się mniej więcej w tym samym czasie, jakby zrzuciliśmy z pleców worki z cementem.

Dobrze pamiętam ten wieczór, gdy jechaliśmy alejkami parku Łazienkowskiego na rowerach, a on nagle puścił kierownicę, rozłożył ręce i krzyknął na całą okolicę:

— Wol-no-ość!

Podwórkowe psy szczekały, babcie żegnały się znakiem krzyża, a my śmialiśmy się jak dwaj uciekinierzy z zakładu psychiatrycznego. Ale to było szczęście. Czyste, głośne, prawdziwe.

Rok żyliśmy jak na wolności: bez zobowiązań, bez narzekań, bez domowej rutyny. Chudliśmy, młodnieliśmy, wstawaliśmy o świcie. Okazało się, iż życie rodzinne nie tylko postarza duszę – ale i tuczy ciało. A wolność leczy.

Pewnego wieczoru zajrzałem do Karola – kupił nowy rower, chciał pochwalić się. Grzebaliśmy w przedpokoju, łańcuch był w smarze, więc poszedłem się umyć w łazience. I tam – ona. Małe różowe pudełeczko na półce. Kosmetyki. Damskie.

— Karol! — zawołałem podejrzliwie. — Co to za czary-mary?!
— A! To Kingi — odpowiedział, jakby nigdy nic.

— Jakiej Kingi?

— No, nie mówiłem ci? Poznałem dziewczynę… Kinga, prawniczka, dużo pracuje. Czasem zostaje na noc. No i zostawiła swój krem. Żeby nie nosić tam i z powrotem.

Zaciąłem zęby:

— Zaczyna się…

— Co zaczyna?

— Inwazja. To pierwszy objaw. Jak w „Obcych”: najpierw kropla, potem śluz, w końcu potwór rozrywający ci klatkę piersiową.

Karol się śmiał. Ja – nie. Bo wiedziałem: kobiety nie szturmują, one otulają. Nie muszą krzyczeć i łamać – wpełzają do życia mężczyzny jak dym pod drzwi. Najpierw krem. Potem szczotka. Potem kapcie. Potem ona.

Tydzień później zaprosił mnie, żeby poznać Kingę. Kinga – piękna, opanowana, w eleganckich kolczykach i drogim kaszmirowym swetrze. Poczęstowała nas makaronem i pizzą z ananasami. Gdy myłem ręce, zauważyłem w łazience już dwie szczoteczki – i jeszcze jeden flakonik. Tylko prychnąłem: „Wirus się rozprzestrzenia”.

A potem był wieczór, gdy Karol nie pojechał ze mną na przejażdżkę.
— Dziś nie dam rady — powiedział.
Przyjechałem sam, wściekły, zdeterminowany, chciałem wyrwać go z tej pułapki.

Otworzył mi w szlafroku. Szlafrok! U faceta, który jeszcze miesiąc temu chodził w szortach i adidasach na bosaka!
— Stary, mogłeś chociaż zadzwonić…

Z sypialni dobiegło:

— Karol, kto tam?

— To… Wojtek. Pożyczył pompkę…

Poszedłem umyć ręce. I zrozumiałem: łazienka już nie była jego. Pianka do golenia i pasta stłoczyły się w kącie. A dookoła – różowy świat w słoiczkach. I kolczyki na półce. Zwycięstwo było totalne.

Potem przyjechałem pomóc z meblami. Montaż, śruby, półki, garderoba. Kinga chodziła i wydawała rozkazy:
— To – na balkon. To – do wyrzucenia. I to też wynieść.
Karol próbował dyskutować. Na próżno. W pewnym momencie odwróciła się do mnie i zapytała:
— A ty nie chcesz roweru? U nas tylko miejsce zajmuje.

I tak to się kończy. Wolność nie poddaje się krzykiem. Umiera po cichu – pod szelest sukienki i zapach balsamu. Kobieta przychodzi – i odzyskuje centymetr po centymetrze: półeczkę, wieszak, parapet, szafę. Potem – duszę.

Minął rok. Z Karolem kontaktowaliśmy się sporadycznie. Rower pokrył się kurzem. On odpowiadał coraz rzadziej. Jeździłem sam. Smutno. Ale wolno.

A potem i do mnie przyszła Ona. I po miesiącu – nieśmiałe pytanie:
— Mogę zostawić u ciebie krem?

I nie powiedziałem „nie”. Uśmiechnąłem się. Jak idiota. Bo już się zakochałem.

Teraz już po wszystkim. Flakonik stoi na półce. Forma inwazji wroga identyczna.

Jestem stracony. To już koniec.
Żegnaj, wolności.

Idź do oryginalnego materiału