Dzisiaj siedziałem na kuchni w moim nowym mieszkaniu i przeglądałem stare zdjęcia. Siedem lat małżeństwa zmieściło się w jednym niewielkim albumie. Pamiętam, jak na początku związku z Krzysztofem wierzyłem, iż wszystko się ułoży. Ale czas pokazał coś zupełnie innego.
Wanda Stanisławówna, moja teściowa, pojawiała się w naszym domu niemal codziennie. Przychodziła bez zapowiedzi, otwierała drzwi własnym kluczem, który Krzysztof dał jej „na wszelki wypadek”. Zawsze znalazła powód do krytyki: obiad był niesmaczny, w mieszkaniu pełno kurzu, a ja wracałam z pracy zbyt późno.
Krzysztof zwykle milczał albo zmieniał temat. Ja, zaciskając zęby, znosiłam to w milczeniu.
Teraz, siedząc w mieszkaniu, które odziedziczyłam po babci, zrozumiałam mądrość jej słów: „Danusiu, najważniejsze to mieć swój kąt i pracę – wtedy nikt tobą nie pomiata”. Siedem lat starałam się być „dobrą żoną” według standardów Wandy Stanisławówny.
Dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Na progu stała teściowa – wyprostowana, władcza.
„Co ty wyprawiasz, dziewczyno?” – weszła bezceremonialnie do przedpokoju. „Krzysiek nie może sobie znaleźć miejsca, a ty tu sobie odpoczywasz.”
„Co z Krzysztofem?” – nie wytrzymałam. „Dlaczego sam nie przyszedł?”
„Ma pracę, nie ma czasu biegać za twoimi zachciankami. Pakuj się, koniec tych głupich zabaw.”
Poczułam, jak we mnie narasta fala gniewu. Siedem lat takiego traktowania – ani razu Krzysztof nie stanął w mojej obronie.
„Nie” – odpowiedziałam stanowczo. „Nigdzie nie idę. Dość tego.”
Twarz Wandy Stanisławówny ściągnęła się.
„Co znaczy «nie idę»? A co z rodziną? A co z Krzysztofem?”
„A Krzysztof pomyślał o mnie? Kiedy przychodziliście bez zapowiedzi i krytykowaliście każdy mój krok? Kiedy chcieliście, żebym sprzedała moje mieszkanie na remont waszej działki? Kiedy wyrzucaliście moje rzeczy?”
„Chciałam tylko pomóc! Byłaś taka niedoświadczona, trzeba było cię nauczyć, jak być dobrą żoną.”
„Nauczyć? Nie uczyliście, próbowaliście mnie złamać. Ale już na to nie pozwolę.”
W tym momencie zadzwonił telefon. Krzysztof. Spojrzałam na teściową, która z triumfalnym uśmiechem obserwowała mnie.
„Odbierz” – niemal rozkazała. „Krzysiek wszystko zrozumie, wszystko wybaczy. Wrócisz do domu i będziemy żyć jak dawniej.”
Milcząc, schowałam telefon do kieszeni.
„Wie pani, Wando Stanisławówno” – powiedziałam spokojnie – „naprawdę wszystko przemyślałam. Nie mogę i nie chcę już żyć w atmosferze ciągłej kontroli i upokorzeń.”
Twarz teściowej wykrzywiła się ze złości.
„Jakich upokorzeń? Zawsze traktowałam cię jak własną córkę!”
„Nie jestem już dzieckiem, któremu trzeba ciągle mówić, co ma robić.”
„Jesteś niewdzięcznica! Tyle dla ciebie zrobiłam!”
„Natychmiast wróć do mojego syna! Inaczej pożałujesz! Myślisz, iż nie wiem o twojej pracy? O tym awansie, na który tak czekasz? Jeden telefon do odpowiednich ludzi…”
Poczułam, jak krew stygnie mi w żyłach.
„Grozi mi pani?”
„Tylko tłumaczę, co się dzieje z tymi, którzy niszczą rodziny. Przemyśl to dobrze, dziewczyno.”
„Wie pani co, Wando Stanisławówno” – odwróciłam się do niej – „groźcie, ile chcecie. Ale nie wrócę. Krzysztof wiedział, na kim się żeni – na silnej i niezależnej kobiecie. To pani próbowała ze mnie zrobić posłuszną lalkę.”
„A tak?” – Wanda Stanisławówna chwyciła swoją torbę. „No cóż, ostrzegałam.”
Wybiegła z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami. Zostałam sama, stojąc przy oknie, czując mieszankę strachu i ulgi.
Wieczorem zadzwoniłam do przyjaciółki Kasi.
„Wyobraź sobie, przyszła. Groziła, iż zepsuje mi karierę, jeżeli nie wrócę do Krzysztofa.”
„Brawo, iż się nie ugięłaś!” – wsparła mnie Kasia. „Wiesz, od dawna chciałam ci powiedzieć… Zmieniłaś się przez te miesiące. Stałaś się pewniejsza siebie, spokojniejsza.”
Następnego dnia poszłam na rozmowę kwalifikacyjną do dużej firmy. Groźby Wandy Stanisławówny nie poszły na marne – musiałam się zabezpieczyć. W biurze przywitała mnie sympatyczna kobieta.
„Imponujące CV. Właśnie otworzyła się u nas pozycja kierownika zespołu projektowego. Myślę, iż świetnie by pani sobie poradziła.”
Wracając do domu, czułam, jak we mnie rozlewa się ciepło. Nowa praca – to nowe możliwości, nowe życie.
Krzysztof już nie pisał ani nie dzwonił. Widocznie zrozumiał, iż to koniec. Albo Wanda Stanisławówna znalazła synowi bardziej odpowiednią synową.
Pewnego dnia, wracając z pracy, spotkałam sąsiadkę Wandy Stanisławówny.
„Wiesz” – zaczęła – „twoja była teściowa teraz wszystkim opowiada, jak porzuciłaś jej biednego syna. Ale nikt jej nie słucha – wszyscy pamiętają, jak i pierwszą synową przepędziła.”
Uśmiechnęłam się spokojnie. Słowa Wandy Stanisławówny już nie miały nade mną władzy.
Wieczorem, siedząc na balkonie, przerzucałam stare zdjęcia. Ślubna fotografia nie wywoływała już bólu. Stała się tylko częścią mojej historii – historii kobiety, która znalazła w sobie siłę, by zacząć od nowa.
Jak mówiła babcia: „Najważniejsze to mieć swój kąt i pracę”. Ale jeszcze ważniejsze – mieć kręgosłup, który nie pozwoli się złamać.