Z Filipem byliśmy razem od pięciu lat. Znajomi mówili, iż jesteśmy udaną parą, cokolwiek to miało znaczyć. Mieliśmy stabilne prace, ładne mieszkanie z balkonem i zero zobowiązań w postaci dzieci. Lubiliśmy podróże – szczególnie te spontaniczne, weekendowe wypady w nieznane. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Pomysł z camperem był mój. Zobaczyłam go w ogłoszeniu. Od razu poczułam, iż to może być nasza przygoda. Dzikość, natura, wolność, bliskość. Tego właśnie chciałam. I może też… ratunku. Bo od jakiegoś czasu miałam wrażenie, iż jesteśmy jak dwa klocki, które kiedyś pasowały idealnie, a teraz jakby ktoś je przekrzywił i na siłę wciskał w siebie.
Nie mówiłam tego Filipowi. Uśmiechałam się, pakowałam nasze rzeczy do szafek, śmiałam się, iż nie mieściła się patelnia. Przemycałam w żartach swoje nadzieje, gdy planowałam trasę. A w głowie miałam jedną myśl: iż może, jeżeli pobędziemy sami, bez ludzi, bez rozpraszaczy, coś jeszcze się obudzi. Że w tej ciasnej przestrzeni będzie miejsce na coś więcej niż tylko ciszę. Może to ostatnia szansa. Może ten weekend powie nam więcej, niż powiedzieliśmy sobie przez cały ostatni rok.
Już drugiego dnia wszystko się posypało. Jeszcze rano byliśmy w dobrych nastrojach. Filip robił kawę na kuchence w samochodzie, ja przeglądałam mapę i próbowałam wybrać kolejne miejsce na nocleg. Chciałam pojechać nad jezioro. Miałam przed oczami drewniany pomost, zachód słońca, może jakiś samotny łabędź przepływający gdzieś w tle. Filip uznał, iż to zbyt banalne i zaproponował góry.
– Tam będzie lepsze powietrze – rzucił, nie patrząc mi w oczy, tylko stukając w ekran telefonu.
– Ale przecież rozmawialiśmy, iż nad jezioro. Miałam już zapisane pole namiotowe z dostępem do wody – powiedziałam.
Był nieprzejednany
– No to sobie rozmawialiśmy. Zmieniamy plan. Nie możemy po prostu jechać spontanicznie? – odpowiedział bez cienia irytacji, jakby to była zwyczajna sugestia, ale w jego tonie było coś, co mnie uderzyło.
Poczułam się zlekceważona. Jakby moje plany nie miały żadnego znaczenia. Zaczęłam się tłumaczyć, iż zależało mi na tej przestrzeni, iż przecież mówił, iż też chce odpocząć, iż nad jeziorami jest mniej ludzi. On westchnął, przewrócił oczami i mruknął, iż nie może ze mną normalnie rozmawiać, bo robię problem ze wszystkiego. Wtedy się zagotowałam.
– To ty wszystko planuj, skoro wiesz najlepiej – powiedział i wyszedł z kampera.
Zostałam sama w tej dusznej, małej puszce na kółkach. Próbowałam złożyć łóżko, ale coś się zacięło. Szukałam torby z kosmetykami, ale Filip ją gdzieś przestawił. Brakowało miejsca, rzeczy się gubiły, wszystko mnie irytowało. Poczułam, jak frustracja rośnie i wylewa się z każdej szafki, z każdego pudełka.
Poczułam wściekłość
Kiedy wrócił, od razu zaczęliśmy się oskarżać o brak organizacji. On mówił, iż źle wszystko zaplanowałam, ja iż nie potrafi się zaangażować. W jego oczach widziałam tylko zmęczenie i złość. W moich musiał być zawód i rozpacz, choć próbowałam to ukryć. W środku czułam się tak, jakbyśmy właśnie zaliczyli pierwszą próbę generalną przed końcem. Jakby kamper, który miał nas zbliżyć, tylko jeszcze mocniej pokazał, jak daleko już od siebie odpłynęliśmy.
Płakałam, siedząc skulona na wąskim siedzeniu. Cicho, z głową wtuloną w kolana, żeby nie usłyszał. Ale i tak usłyszał.
– Znowu? Przecież nic się nie stało. Zawsze wszystko wyolbrzymiasz – rzucił przez drzwi, zanim trzasnęły i wyszedł.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam go widzieć, słyszeć, czuć jego obecności. Kamper nagle zrobił się za mały na wszystko: na emocje, na bagaże, na to, co między nami. Czułam, jak ściany się zbliżają. Chciałam uciec, ale nie miałam dokąd. Jedynym wyjściem była cisza. Ta sama, która od miesięcy snuła się między nami jak cień.
Nie było go godzinę. Przeszukiwałam w myślach wspomnienia – nasze początki, śmiechy, poranki z kawą i jego czułe spojrzenia. Szukałam tam potwierdzenia, iż to wszystko wciąż gdzieś jest. Ale coraz trudniej było mi to znaleźć.
Nie było szans
Wieczorem rozpalił ognisko. Siedzieliśmy po przeciwnych stronach. Ja z ramionami ciasno objętymi wokół kolan, on z kubkiem herbaty, której choćby nie wypił. Przez chwilę wpatrywałam się w ogień, aż w końcu powiedziałam cicho:
– Może po prostu nie umiemy być razem.
Nie odpowiedział od razu. Patrzył gdzieś w bok, jakby szukał słów na ziemi między liśćmi i kamieniami. W końcu odparł:
– A może już nie chcemy.
Nie było w tym złości. Żadnego krzyku, żadnego żalu w głosie, tylko spokój. Taki, który boli bardziej niż awantura. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Słyszeliśmy tylko trzask palących się gałęzi. Potem spojrzał na mnie krótko, ale jakoś tak, jakby naprawdę widział mnie pierwszy raz od dawna.
– Chciałam, żeby ten wyjazd coś zmienił – przyznałam.
– Ja też – powiedział, i to zabrzmiało jak pożegnanie.
Wiedziałam już, iż nie przyjechaliśmy tu dla przygody. Chcieliśmy sprawdzić, czy coś jeszcze warto ratować. Odpowiedź dostaliśmy.
Czułam, iż to koniec
Spakowaliśmy się sprawnie, bez zbędnych słów. Zwinęłam koc, który pachniał dymem z ogniska, on odłączył kable, sprawdził drzwi. Wszystko robiliśmy jakby automatycznie, jakbyśmy wracali z wakacji, które po prostu się skończyły.
W drodze prawie nie rozmawialiśmy. Patrzyłam przez okno na przesuwające się drzewa, a w myślach rozplątywałam to, co kiedyś nas łączyło. Było tam dużo ciepła, dużo troski. Ale też dużo milczenia, którego wtedy jeszcze nie zauważałam. Kiedy oddaliśmy kampera, Filip rzucił tylko:
– Zostawiamy to?
– Chyba tak – odpowiedziałam, bez zawahania.
Nie było krzyku, nie było łez. Nie byłam już tą osobą, która trzyma się nadziei na siłę. Zrozumiałam, iż przez długi czas próbowałam nie widzieć rzeczy oczywistych. Że udawałam, iż to wszystko jeszcze działa. Ale między nami była już tylko przestrzeń, której nie dało się niczym wypełnić.
Kamper, który miał być początkiem wielkiej przygody, stał się symbolem końca. Cichego, bez dramatów, ale nie mniej bolesnego.
Dominika, 30 lat
Czytaj także:
- „Dla mojej żony cały świat mieści się w telefonie. Nie zauważyła choćby tego, iż przestałem wracać do domu na noc”
- „Dzieci oddały mnie do domu dla seniorów z nadzieją, iż wyjdę stamtąd w trumnie. Zdziwią się, gdy zobaczą testament”
- „Wstydziłam się matki ze wsi, bo nie pasowała do mojego życia. Gdy umarła, poczułam, iż los mnie ukarał za bezduszność”