Nazywam się Weronika i jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, iż wiem wszystko o życiu, małżeństwie i zdradzie. Ale jedna wizyta przewróciła moje myślenie do góry nogami i zmusiła mnie, by spojrzeć na wszystko inaczej. Teraz, gdy ból już nieco osłabł, chcę opowiedzieć, jak pojechałam do kochanki mojego męża, żeby ją przeklinać… a w końcu się z nią zaprzyjaźniłam.
Dwa miesiące temu mój mąż Rafał odszedł. Po prostu spakował torbę i powiedział, iż nie może już żyć w atmosferze wiecznych pretensji. Byłam w szoku. Żyliśmy razem dziesięć lat, i choć od dawna nie było między nami ani namiętności, ani bliskości, nie myślałam, iż odważy się odejść. A przede wszystkim nie sądziłam, iż odejdzie do innej kobiety.
Gdy dowiedziałam się adresu tej Beaty — tak miała na imię — coś we mnie pękło. Byłam jak napięta struna. Serce waliło w piersi, a dłonie drżały. Pojechałam do jej domu na obrzeżach Żywca, wściekła, upokorzona, gotowa rzucić się na nią jak jędza z targowiska. Chciałam wyrzucić z siebie wszystko, co we mnie wzbierało. Chciałam odzyskać męża. Albo przynajmniej zrozumieć — dlaczego ona?
Drzwi otworzyła niewysoka, krucha kobieta około czterdziestki. Nie było w niej uśmiechu. Tylko zmęczenie w oczach i jakaś powściągliwa smutek.
— Więc to ty… — powiedziałam już od progu. — To ty zabrałaś mi męża?
— Jestem Beata — spokojnie odpowiedziała. — A Rafał pojechał pomóc mojemu bratu pokryć dach. Wróci jutro. Wejdź. Napijesz się herbaty? Może mleka? Właśnie wydoiłam krowę.
Zamarłam. Przyjechałam tu walczyć, a ona proponuje mi domowe mleko! Weszłam i rozejrzałam się. Wszystko w domu było schludne, skromne, ale z duszą. Zapach ziół, czysta pościel, na półkach książki i albumy, w kącie koszyk z włóczką.
— Czym go zdobyłaś? — rzuciłam ostro. — Rzucił miasto, mieszkanie, wygodę, pracę… dla tego?
— Zapytaj go. Przyszedł sam. Nie prosiłam go o to.
— Ach, nie prosiłaś?! — prawie krzyczałam. — Na pewno rzuciłaś mu się w ramiona, gdy tylko zobaczyłaś faceta z wypłatą i samochodem…
Beata spojrzała na mnie ze smutkiem:
— Weronika, sama wychowałam dwójkę dzieci. Męża nie mam od lat. Umiem pracować i nie łudzę się. Ale potrafię szanować człowieka, którego kocham. Może to przyciągnęło Rafała.
— On ci się tylko żalił na mnie! A ty to wykorzystałaś, żeby wejść w nasze życie!
— Nie narzekał — odpowiedziała łagodnie. — Mówił o tym, jak wracał do domu, a ty każdego wieczoru przypominałaś mu, ile ci zawdzięcza. Jak upokarzałaś go przed znajomymi, jak urządzałaś sceny. A on po prostu chciał ciszy. Chciał, żeby ktoś na niego czekał. Bez pretensji.
Zamilkłam. Nagle poczułam się nieswojo. W Beacie nie było złości ani udawanego dramatyzmu. Tylko szczerość.
— Ty też jesteś zmęczona, Weronika — ciągnęła. — Masz w sobie urazę i ból. Ale nie kłóćmy się. jeżeli zdecyduje się odejść — nie zatrzymam go. Nikogo nie trzymam na siłę. U nas… jest po prostu spokojnie.
Pierwszy raz od wielu miesięcy nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Usiadłyśmy przy stole i piłyśmy herbatę. Postawiła przede mną placek, przyniosła miód i domowy ser.
A potem powiedziała:
— Zostań na noc. Już ciemno. Mamy o czym rozmawiać. Pościelę ci w pokoju syna, on mieszka na uczelni.
Zostałam. Tej nocy prawie nie spałam. W głowie kołatały mi się słowa Beaty, wspomnienia kłótni z Rafałem, tego, jak przerzucałam na niego swoją frustrację, jak krzyczałam, oskarżałam, użalałam się nad sobą… a nie widziałam, iż on przy mnie gasnie.
Rano wstałam cicho i napisałam kartkę:
„Beato, przyjechałam do ciebie jak do wroga. A odjeżdżam z szacunkiem. Dziękuję, iż nie upokorzyłaś mnie, nie nakrzyczałaś, nie wyrzuciłaś. jeżeli los da ci szansę na szczęście — wykorzystaj ją. A jeżeli będziesz w Żywcu, wpadnij. Choćby na herbatę.”
Wyszłam. Bez histerii. Bez awantur.
Rafał nie wrócił. Ale ja już nie chciałam, żeby wracał. Teraz wiedziałam na pewno: gdy ktoś odchodzi, to znaczy, iż naprawdę było mu źle. A jeżeli ktoś inny dał mu ciepło, którego ja nie umiałam — niech będzie szczęśliwy.
A przede mną jeszcze całe życie…
**I wtedy zrozumiałam, iż czasem warto przegrać bitwę, by wygrać spokój.**