Dzisiaj zanotuję cenną lekcję, której nauczyłem się od mojej żony.
Kropla wody spadała z kranu prosto na wyschnięty placek jajeczny tik, tik, tik. Stałem nad zlewem, ściskając w dłoni gąbkę. Patrzyła na mnie patelnia z wczorajszego obiadu, obwiedziona żółtymi smugami tłuszczu i okruszkami chleba. Obok stał talerz rozmazany masłem, kubek z zaschniętą kawą, nóż klejący się od dżemu. Kinga już wyjechała do pracy swoim starym Fiatem, zostawiając po śniadaniu ten znany mi doskonale martwy natura. Czekał na moją interwencję, jak codziennie od trzech lat.
„Znów to samo” pomyślałem, odkręcając kurek. Gorąca woda zasyczała, tworząc pianę na dnie patelni. Zmoczyłem gąbkę, wycisnąłem płyn i zabrałem się do roboty.
Trzy miesiące temu pierwszy raz poprosiłem Kingę o pomoc przy zmywaniu. Spojrzała wtedy, jakbym zaproponował jej namalowanie fresków w Watykanie albo naukę mandaryńskiego.
Kochanie, przecież to drobiazg powiedziała, nie odrywając wzroku od serialu. Pięć minut i po sprawie.
Pięć minut. Każdego ranka. Każdego wieczoru. Teraz, szorując spaloną patelnię, liczyłem w myślach: przez rok te drobiazgi sumują się do pełnego tygodnia pracy nad zlewem.
Zwykle kończyło się na tym, iż Kinga sprzątała sama, gdy ja rozkładałem się na kanapie z telefonem.
Kochana, może umyjesz swój talerz? zagadywała delikatnie.
Zaraz mruczałem, przewijając media społecznościowe. Widzisz przecież, jaki miałem dzień.
Zwykle był jakiś dzień projekty, klienci, dokumenty. A u niej co, wakacje? Ona też pracowała, w księgowości, tyle iż za mniejsze pieniądze.
Postawiłem umytą patelnię na suszarce i wziąłem się za kubek. Fusy rozmiękły, tworząc brązową mazię. Zastanawiałem się, dlaczego mnie to tak wkurza. Nie chodziło przecież o samą robotę choćby i pół godziny. Chodziło o to, iż moja praca była niewidzialna. Dla Kingi brudne naczynia znikały same, a czyste pojawiały się jak za dotknięciem różdżki. Tak samo jak pranie, obiady czy odkurzanie.
W końcu powiedziałem:
Potrzebuję pomocy. Nie pieniędzy, nie prezentów. Po prostu żebyś widziała, co robię.
Spojrzała na mnie z autentycznym zdziwieniem.
Co takiego? Przecież to chwila! Mam pełno roboty, a ty o jakimś zlewie
Tydzień później wpadłem do kuchni po pracy. Rozłożyłem zakupy i zamarłem.
Kinga! Co się tu, kurde, dzieje?! W zlewie piętrzyła się wieża brudnych naczyń. Zapach kwaśniejącego mleka mieszał się z wonią zepsutej zupy.
Nic odparła spokojnie. Po prostu żyję.
Jak to żyjesz?! To chlew!
Ty mówiłeś to chwila. No to teraz ty to zrób w chwilę.
Otworzyłem usta, ale nic nie powiedziałem. Spojrzałem na ten bałagan naprawdę po raz pierwszy i zrozumiałem.
Mycie zajęło nam trzy godziny. Na koniec mieliśmy oboje czerwone dłonie i obolałe plecy.
Słuchaj powiedziałem, odkładając ostatni talerz. Od dziś każdy sprząta po sobie. I jeżeli zapomnę przypomnij mi. Tylko bez takich wojen, bo dostanę zawału.
Kinga się uśmiechnęła.
**Lekcja na dziś:** Czasem trzeba pozwolić, by bałagan urósł, żeby druga osoba w końcu go zobaczyła.