Że wspólny dom, wspólne rachunki i codzienność to dowód na zaufanie. A jednak w jego szufladach, kieszeniach i zamkniętych szafkach kryła się prawda, której nigdy nie chciał mi wyznać.
Zawsze powtarzał, iż ledwo wiąże koniec z końcem. Że nie stać nas na lepsze ubrania, iż wakacje to luksus, na który nie możemy sobie pozwolić. A ja wierzyłam. Zaciskałam zęby i oszczędzałam na wszystkim – na jedzeniu, na sobie, choćby na lekarstwach.
Pewnego dnia, sprzątając w garażu, znalazłam starą metalową puszkę. Była ciężka, podejrzanie ciężka. Otworzyłam – a w środku pliki banknotów. Serce mi zamarło. W kolejnych dniach odkrywałam następne skrytki: w pudełku po butach, w torbie na narzędzia, choćby w książkach na półce. Razem były to tysiące złotych, o których nigdy mi nie powiedział.
W pierwszej chwili ogarnęła mnie furia. Przypomniałam sobie wszystkie wieczory, kiedy płakałam z bezsilności, bo nie było za co zapłacić rachunków. Wszystkie chwile, gdy tłumaczył mi, iż „musi być skromnie”. Wszystkie moje wyrzeczenia – tylko po to, by on mógł mieć swoją tajemnicę.
Usiadłam przy stole, rozłożyłam te pieniądze i długo na nie patrzyłam. To nie były oszczędności na naszą wspólną przyszłość. To była cena za moje zmarnowane lata. Za każdą łzę, za każdą upokarzającą rozmowę, za każdy dzień życia w kłamstwie.
I wtedy podjęłam decyzję. Potraktowałam te pieniądze jak zapłatę. Nie pytałam go o zgodę. Schowałam część do własnej skrytki, a resztę przeznaczyłam na to, czego zawsze sobie odmawiałam – nowe ubranie, wizytę u fryzjera, leki, które odkładałam „na później”.
Bo choć zostałam zdradzona nie zdradą ciała, ale zdradą zaufania, to wiedziałam jedno: należała mi się rekompensata za całe życie w cieniu cudzych sekretów.