**Za ścianą nie jest cicho**
— Czy możesz w końcu ściszyć ten przeklęty telewizor?! — krzyknęła Wanda Kowalska, uderzając pięścią w ścianę. — Środek nocy, ludzie śpią!
W odpowiedzi muzyka zagrzmiała jeszcze głośniej. Wydawało się, iż sąsiednie mieszkanie zmieniło się w salę koncertową, w której grały wszystkie orkiestry świata naraz.
— Mamo, nie denerwuj się — powiedziała zmęczonym głosem Kinga, wyglądając z kuchni z kubkiem herbaty w dłoniach. — Porozmawiaj z nimi jutro, normalnie.
— Normalnie?! — Wanda odwróciła się do córki, a jej oczy błyskały z oburzenia. — Już od miesiąca próbuję „normalnie”! A oni albo są głusi, albo udają!
Za ścianą znów coś runęło, rozległy się męskie głosy, śmiech, tupot butów. Wanda przycisnęła dłoń do serca.
— Boże, co to ma być! Wcześniej mieszkała tu Janina Michałowska, niech spoczywa w pokoju, była cisza, błogi spokój. A teraz…
Kinga odstawiła kubek na parapet i podeszła do matki.
— Mamo, no dlaczego aż tak się przejmujesz? Młodzi ludzie, chcą się bawić. Przypomnij sobie, jak my z Piotrkiem biegaliśmy po mieszkaniu.
— To było za dnia! I byliśmy dziećmi! A ci… — machnęła ręką w stronę ściany. — Dorośli mężczyźni, a zachowują się gorzej niż rozwydrzone dzieciaki.
Nagle muzyka ucichła. W ciszy słychać było tylko tykanie starego zegara w kuchni i ledwo słyszalny szept za ścianą.
— No widzisz — westchnęła z ulgą Kinga. — Może sami zrozumieli, iż przesadzają.
Ale radowała się za wcześnie. Po kilku minutach rozległ się przeciągły, żałosny skowyt. Nie ludzki — zwierzęcy.
— Co to? — Kinga zbladła.
— Pies — mrukliwe stwierdziła Wanda. — Teraz jeszcze i psa mają. Ogromnego, sądząc po głosie.
Pies wył, jakby jego dusza rozdzierała się z tęsknoty. Skowyt przechodził w skomlenie, by znów wznieść się do nieznoszonego ryku.
— Mamo, a może jej źle? Może potrzebuje pomocy?
— Jakiej pomocy? Po prostu mają wszystkich w nosie! — Wanda znów zaczęła stukać w ścianę. — Cicho tam! Słyszycie?! Uspokójcie psa!
W odpowiedzi odezwały się męskie głosy, ale słów nie można było rozróżnić. Pies zamilkł na chwilę, by po chwili zawyć z nową siłą.
Wanda osunęła się w fotel, oparła ręce na kolanach.
— Kinga, już nie daję rady. Nie mam sił. Co noc to samo. Raz muzyka, raz telewizor, teraz jeszcze ten przeklęty pies. Już od tygodni nie śpię.
Córka podeszła, przysiadła na podłokietniku.
— A wzywałaś dzielnicowego?
— Wzywałam. Był. Pogadał z nimi. Na jeden dzień się uciszyli, potem znów zaczęli. Dzielnicowy mówi, iż nie ma dowodów. Jak udowodnisz hałas? Jak przychodzi, milkną, a jak tylko wyjdzie…
Za ścianą znów coś zahuczało. Tym razem jakby ktoś przesuwał meble. Ciężkie, masywne. Zgrzyt, łomot, znów zgrzyt.
— O pierwszej w nocy meble ruszają — mruknęła Wanda. — Normalni ludzie tak nie robią.
— Mamo, a może naprawdę coś się dzieje? Może nie robią tego ze złości?
— Kinga, ty co, ich bronisz?
— Nie, tylko… Pamiętasz, jak babcia Jadzia opowiadała o wujku Staszku? On też hałasował w nocy, a okazało się, iż był chory. Na to… alzheimera. Nie rozumiał, co robi.
Wanda zamyśliła się. Rzeczywiście, hałas za ścianą był dziwny. Inny niż u zwykłych rozwrzeszczanych sąsiadów. Działo się tam coś niepojętego, niemal mistycznego.
— Dobra — zdecydowała się, wstając. — Pójdę do nich. Porozmawiam. Dowiem się, o co chodzi.
— Mamo, jest pierwsza w nocy!
— No i co?! Oni przecież nie śpią! Skoro hałasują, to znaczy, iż nie śpią.
Wanda narzuciła szlafrok, wsunęła stopy w kapcie i wyszła na klatkę. Drzwi sąsiadów były zwyczajne, nie wyróżniające się niczym. Tylko numer — trzydzieści osiem — był zaklejony taśmą, jakby ktoś chciał go ukryć.
Wcisnęła dzwonek. W środku odezwała się melodyjka, ale nikt nie otwierał. Hałas trwał, pies znów zawył.
— Otwórzcie! — zawołała głośno Wanda. — Jestem wasza sąsiadka!
Cisza. Potem kroki. Powolne, ostrożne.
Drzwi uchyliły się na łańcuch. W szparze ukazało się oko — szare, zmęczone.
— Czego pani chce? — zapytał męski głos.
— Mieszkam obok. Strasznie hałasujecie… Muzyka, pies wyje. Ludzie nie mogą spać.
— Jaka muzyka? — głos za drzwiami brzmiał szczerze zdziwiony.
— Jak to jaka? Słyszy pan?
Za ścianą rzeczywiście grała muzyka. Cicha, smutna melodia, ale w środku nocy i tak zbyt głośna.
— Nie słyszę żadnej muzyki — odparł mężczyzna.
Wanda poczuła się zdezorientowana.
— Ale… jak to? Przecież słychać!
— Proszę pani, może źle się czuje? Może wezwać lekarza?
— Co pan opowiada?! Jestem zdrowa! I słyszę doskonale!
Drzwi zamknęły się. Wanda stała na korytarzu, nasłuchując. Muzyka grała dalej, ale teraz wydawała się jeszcze dziwniejsza. Jakby dobiegała z daleka, z innego czasu.
Wróciwszy do domu, zastała Kingę przytuloną uchem do ściany.
— No i? — spytała.
— Dziwne, mamo. Słyszę muzykę, ale jakby… nieprawdziwą. Jak z gramofonu.
— Gramofonu? Kto dziś ma gramofon?
— Nie wiem. I jeszcze… wydaje mi się, iż słyszę głosy. Kobiecy i męski. Rozmawiają, ale nie rozumiem o czym.
Wanda też przyłożyła ucho do ściany. Rzeczywiście, dobiegała stamtąd stara piosenka, z czasów jej młodości. A między zwrotkami słychać było głosy — czułe, pełne miłości.
— Może oglądają jakiś film? — zasugerowała Kinga.
— O pierwszej w nocy? I dlaczego tamten facet mówił, iż nie słyszy muzyki?
— Nie wI tej nocy Kinga i Wanda zasnęły w ciszy, ale we śnie obie słyszały znajomą melodię, jakby dwoje nieznajomych żegnało się z nimi na zawsze.