Język mojej przyjaciółki Krysi Tęczowej jest wyjątkowo giętki. Ona jest efektowna, drapiezna i przebiegła. ale czasem taką grzeczną dziewczynkę udaje – od razu chce się ją wziąć na ręce i przytulić. To u niej specjalność.
Pamiętam, jechaliśmy autokarem na wycieczkę. Turystów wcisnęło się jak śledzi. Kierowcą był poważny gość, Mirek. Czekała nas długa nocna podróż, a Mirka nie miał kto zmienić. Obejrzał się na naszą hałaśliwą grupę i rzekł:
– Daleko jeszcze, żebym tylko za kierownicą nie zasnął, boże broń. Dziewczyny, która dotrzyma mi towarzystwa? Usiądziecie obok, pogadamy? Odwdzięczę się potem.
Ludzie skrzywili się niechętnie – szkoda kierowcy, ale nikt nie chce tracić snu. Każdy marzył, by zwalić się na siedzenie i obudzić już na miejscu.
Na pomoc przyszła Tęczowa – zgodziła się zabawiać Mirka, gdy reszta będzie chrapać. Przesiadła się do przodu, poprawiła spódniczkę, spuściła oczy – cicha woda, brzegi rwie.
– Nie wiem, o czym mówić, jestem nieśmiała, ale spróbujmy.
Pasażerowie układali się do snu, Mirek gnał szosą, autobus pożerał kilometry. Krysia zaczęła:
– O czym porozmawiamy, szefie? Może o pierwszej miłości? To było dawno, miałam dziewiętnaście lat…
– To temat! – pochwalił Mirek. – Ja też kiedyś miałem… w zeszłym stuleciu. Wal, kędziora!
– W tych zamierzchłych czasach spotkała mnie pierwsza miłość – ciągnęła Tęczowa. – No… lub druga, trzecia, dokładnie nie pamiętam. W każdym razie w pierwszej dziesiątce. Imienia mężczyzny nie zdradzę. Nazwijmy go… Puszkiem.
Mirek kręcił kierownicą i kiwał głową. Krysia słodko opowiadała, jak pewnego dnia spotkali się z Puszkiem i ogarnęła ich niepohamowana namiętność – w samym środku wieczornego rynku!
– Zrozumieliśmy, iż szliśmy ku sobie całe życie! – mówiła, mrugając oczami. – Zaraz po obiedzie wstaliśmy i ruszyliśmy na spotkanie przeznaczenia! Połączyliśmy się na rozstaju dróg, gdy na niebie zapalały się pierwsze gwiazdy, a w okolicznych knajpach zaczynały trzeszczeć pierwsze pięści…
– Ładnie bajesz! – pochwalił Mirek. – No i co? Rozpaliliście ogień? Zeszliście na grząski grunt?
– Wszystko pięknie, ale gdzie się skryć?! – westchnęła Krysia. – U mnie nie, u Puszka nie. U przyjaciół wszystkie kąty zajęte, na pokój nie stać…
– Życiowo! – przytaknął Mirek. – Też miałem takie sytuacje za młodu. Hormony szaleją, kobieta gotowa na wszystko, a spać nie ma gdzie. Chyba tylko na środku drogi się rozwalić!
– Szukaliśmy zacisznego miejsca, ale na darmo – mówiła Krysia. – W desperacji weszliśmy choćby do parku, na ławki pod akacjami – ale tam też pełno! Cała zaraza miłosna! Więc Puszek mówi: „Kochanie, może innym razem?”
Sen z Mirka jak ręką odjął. Wrzasnął tak, iż mało kierownicy nie wypuścił.
– Co?! Jaki „innym razem”? Frajer ten twój Puszek. Gdybym ja był na jego miejscu, to bym… Gdzieś ty takiego ciamajdę wykopała?
Tęczowa zaśmiała się tajemniczo, jak syrena.
– Żartuję, Mirek! Oczywiście mądry Puszek znalazł wyjście. Zaprowadził mnie do bloku, gdzie nie zamykali włazu na dach…
– O, inna bajka! – uspokoił się Mirek. – Dach też dobry, byle dziewczyna gorąca i noc ciemna. Gwiazdy, chmury, romantyka… Pewnego razu ja na strychu bazy autobusowej… ale mniejsza. Mów dalej, Kryśka.
Gdy Krysia się rozkręci, w elokwencji przebije każdego poetę. Z przejęciem opowiadała, jak patrzyło na nich północne niebo, jak malutkimi robaczkami się czuli pod rozgwieżdżonym niebem, a nad nimi tylko wszechświat i nic więcej!
– …jęcząc z pożądania, zaczęliśmy się rozbierać na dachu… – szeptała Krysia słodkim głosem. – Miałam modny topik z haczykami na plecach. Łamiąc paznaczki, odpinałam je jeden po drugim! Spódniczka, lekka jak dmuchawiec, zsunęła się z moich bioder, odsłaniając mleczną biel skóry… ciepły wiatr igrał z moimi niesfornymi lokami… ach, miałam wtedy królewskie loczki!
Słuchając Tęczowej, Mirek warczał i stękał – nijak nie dało się zasnąć. Krysia i teraz kobieta z obrazka, a co dopiero dziewiętnastoletnia studentka – cały autobus by śliną zalał.
– Zrzucałam z siebie wszystko, chcąc spłonąć w ogniu miłości! – deklamowała Krysia. – Już tylko wąski półksiężyc mojej bielizny migotał w mroku… otoczył nas korzenny zapach naszych ciał, niecierpliwości, rozkoszy… I wtedy Puszek powiedział…
– Tak! Tak! – mamrotał Mirek, mrużąc oczy. – Co on tam powiedział?…
– Powiedział: „Fajnie wyglądasz, Krysia! Rozbierz się jeszcze raz?”
Biedny kierowca aż podskoczył, ledwo autobus utrzymał. Ale na szczęście był profesjonalistą.
– Przed nim naga baba stoi, a on „rozbierz się jeszcze raz”? – wrzeszczał. – Co to za ciapak? Dałbym mu taki pogrzeb, iż dentysta płatków by nie starczyło! Ale opowiadasz jak zawodowiec, szacun. Koloryt masz. Powinnaś pracować w „telefonie erotycznym”.
Autobus pędził szosą. Migotały rzadkie światła. Krysia czarującym głosem przeszła do kolejnej części miłosnej opowieści. Z przejęciem opisywała, jak splotły się ich rozpalone ciała, serca biły jak dzwony, w uszach świstał huragan, każde dotknięcie wywoływało burzę, a oni zamarli na dachu jak dwie krople, zlane w jedno na dnie kosmicznej czaszy…
– I?… i… i… – podpuszczał Mirek. – Kręć dalej, Krycha, nie zatrzymuj się! Ech, gdzie moje dziewiętnastolatki!
– …i wtedy Puszek powiedział: „Nie trafiłem!” – zakończyła Krysia.
Tęczowa chichotała, Mirek znowu wył i tłukł pięścią w kierownicę. Trzeba dodawać, iż cały autobus słuchał ich rozmowy i nikt choćby nie zmrużył oka? W każdym razie podróżGdy autobus wreszcie dojechał na miejsce, wszyscy byli tak rozbawieni i rozkojarzeni, iż choćby nie zauważyli, jak minęli całą trasę – a Mirek, choć zmęczony, uśmiechał się pod nosem, bo nigdy w życiu nie jechał tak wesoło.