Zatracona miłość: Jak mąż ocalił żonę po śmierci

polregion.pl 4 dni temu

Kinga gwałtownie uderzyła się o poduszki powietrzne, które wypaliły w ostatniej chwili. Ledwo utrzymywała przytomność, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny, którego tydzień wcześniej pochowała. Czy to naprawdę on? A może umiera i przeniosła się do innego świata, gdzie znów są razem? W głowie wirowały wspomnienia – tamten dzień, gdy usłyszała straszną wiadomość, jakby się powtórzył, jakby ktoś celowo cofnął ją do tego bólu, by znów przejść się po jej sercu.

— Nie! — wyrwał się z jej gardła przejmujący krzyk, wypełniający całe mieszkanie. — Kłamiecie! To niemożliwe! Mój mąż nie mógł mnie zostawić! On by tak nie zrobił! Po prostu nie mógł odejść!

Powoli osunęła się na podłogę, prawie tracąc przytomność. Nie potrafiła pogodzić się z rzeczywistością: jak to mogło się stać im, jej Wojtkowi? Był taki młody, pełen życia. Jak mógł umrzeć? Dzwonił jego szef i powiedział, iż oderwał się skrzep, „karetka” choćby nie zdążyła przyjechać.

— Nic nie dało się zrobić — mówił. — Kiedy przyjechali lekarze, Wojtek już nie żył. — Słowa dźwięczały jej w głowie jak dialogi z horroru, których nie da się wymazać.

Co teraz? Jak żyć bez niego? Bez niego choćby oddychać nie potrafiła. Łzy spływały po policzkach, ale Kinga ich nie czuła. Telefon wciąż był przy uchu, a ona wpatrywała się przed siebie, niezdolna wydusić słowa. Chciała, żeby to był koszmarny sen, który zaraz się skończy, a ona obudzi się, zapominając o tej męce.

Do kostnicy jej nie wpuścili, i dopiero na pogrzebie Kinga zobaczyła na własne oczy, iż to naprawdę on. choćby wtedy do ostatniej chwili wierzyła, iż Wojtek wróci z pracy, roześmieje się i powie, iż to tylko żart. No bo przecież prima aprilis! Ale czy tak można żartować? Dobrze, wybaczy… Wybaczy wszystko, byleby wrócił. Ale nie wrócił. Leżał w trumnie, jak żywy.

Kinga rzucała się na ciało męża, szlochała, błagała, by wstał, by wrócił. Mdlała, ocucono ją amoniakiem. Matka Wojtka też ledwo stała na nogach, próbowała uspokoić synową, ale sama była złamana bólem. Tylko jego ojciec ciągle odciągał Kingę od trumny, prosił, żeby się pozbierała, pogodziła z losem. A ona wyrywała się, znów biegła do niego, wołała go.

Pogrzeb minął jej jak przez mgłę. Widziała, jak zamykają wieko, krzyczała, gdy ją odciągano, błagała, by pozwolili jej zostać. Bo bez Wojtka ona nie przetrwa. Nie da rady. Długo nie mogła rzucić garści ziemi na trumnę – to znaczyłoby, iż go puszcza, iż godzi się z tym, iż go nie ma. Ale pogodzić się z tym było nie do zniesienia.

W domu, w pustym mieszkaniu, Kinga próbowała zebrać myśli, ale starczyło jej sił tylko na kilka minut. Przycupnięta pod ścianą, przypomniała sobie dzień, kiedy się poznali.

— Pani chyba coś upuściła? — rozległ się przyjemny głos. — Pani! — uśmiechnął się Wojtek, zmuszając ją do odwrócenia się.

Spacerowała koło uniwersytetu, powtarzając materiał, gdy podał jej intensywnie czerwoną różę.

— To nie moje — zaprzeczyła.

— Teraz tak — uśmiechnął się. — Jesteś taka zamyślona, chciałem cię rozweselić.

Kinga zawstydzona wzięła kwiat. choćby nie zauważyła, jak się poznali, jak odprowadził ją na zajęcia, a potem czekał po wykładach i zaproponował kolejny spacer. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jasnowłosy, przystojny, z dobrymi oczami i miękkim głosem – Wojtek całkiem ją zdobył. Mówił o rodzinie, planach, marzeniach o wielkiej miłości i dzieciach. Wyglądał, jakby wyszedł z romantycznej powieści.

Ale teraz to wszystko przepadło…

Ciepły uśmiech wywołany wspomnieniami gwałtownie zniknął, i Kinga znów wybuchnęła płaczem. Było nie do zniesienia wrócić do rzeczywistości, która zabrała wszystko, dla czego żyła.

Razem byli siedem lat, w małżeństwie trzy. Skromne wesele, bez przepychu – nie potrzebowali drogich prezentów, bo sami byli dla siebie największym darem. A teraz Kinga została sama, bez ukochanego, bez części siebie.

Nie pamiętała, jak dotarła do łóżka i zasnęła. Obudził ją poranny dzwonek telefonu. Praca. Szef dał jej czas na żałobę, ale zastępca nie radził sobie z dokumentami – musiała wrócić.

— Kinga, cześć! To Dominik. Masz chwilę? Mam pytanie w sprawie pracy.

— Mów — odpowiedziała sucho, bez śladu emocji.

— No nie mogę ogarnąć tych raportów z nową laminacją… Nie wiem, w które pole wpisać artykuł.

Kinga choćby nie czuła złości czy irytacji. Po prostu spokojnie wyjaśniła, co i gdzie wpisać, i zakończyła rozmowę. Rzuciwszy się na poduszki, wpatrywała się w puste miejsce obok. Łzy, zdawało się, skończyły, ale oczy piekły, jakby ktoś nasypał do nich piasku. I pamiętała to uczucie aż za dobrze. W dzieciństwie chłopak z sąsiedztwa rzucił jej garść piasku prosto w twarz, gdy pokłócili się w piaskownicy. Ból był wtedy taki sam – ostry i nieznośny.

Z wysiłkiem zebrała się i powłóczyła nogami do kuchni. Musiała coś zjeść – przez ostatnie trzy dni prawie nic nie brała do ust. Ale na widok jedzenia natychmiast zrobiło jej się niedobrze. Nie chciała choćby patrzeć. Wypiła tylko szklankę wody i wróciła do pokoju.

Bała się dotykać albumów, otwierać nagrań w telefonie. Nie znosiła słuchać jego głosu. I tak brzmiał w jej głowie, raz po raz zdawało jej się, iż jest gdzieś blisko, woła ją. Ale odwracając się, Kinga za każdym razem czuła przeszywający ból – jego nie ma. I już nie będzie.

Minął tydzień od pogrzebu, i Kinga zdecydowała się wrócić do pracy. Tam, wśród dokumentów i zadań, mogła na chwilę zapomnieć o cierpieniu. Stała się maszyną, wykonującą obowiązki, bez uczuć i emocji. Tak było łatwiej. Lepiej nie czuć nic, niż znosić ten nie do wytrzymania ból.

W piątek postanowiła pojechać do rodziców, by spędzić weekend w ich domku za miastem. Długo namawiali ją, ale odmawiała – nie chciała nikogo widzieć w „ich” mieszPrzystanęła na progu, wstrzymując oddech, gdy nagle poczuła delikatne muśnięcie dłoni na ramieniu – jakby ktoś bardzo bliski chciał jej przypomnieć, iż choć Wojtka nie ma, jego miłość wciąż będzie przy niej, w każdym wspólnym wspomnieniu i w małym serduszku, które teraz nosiła pod swoim.

Idź do oryginalnego materiału