Mamo, ty też kiedyś chciałaś być malarką?
Ola siedziała przy kuchennym stole, ściskając cienki pędzelek. Na kartce papieru pod jej dłonią powstawała niepewna, ale wzruszająca gałązka bzu fioletowe plamy drżały, jakby bały się rozpłynąć.
Chciałam uśmiechnęła się Marta, stojąc przy kuchence. Miałam dziewięć lat, ale uznałam, iż lepiej zostać lekarką, żeby ratować ludzi.
A potem zmieniłaś zdanie?
Marta wzięła czajnik, unikając wzroku. Zawsze bała się takich rozmów. Za nimi kryło się za dużo dawne marzenia, niespełnione nadzieje, wybory, których dokonywała rozumem, a nie sercem.
Tak. Życie tak się potoczyło.
Gdy Marta adoptowała Olę, miała trzydzieści trzy lata. Do tego czasu przeszła wiele: diagnozę niepłodności, rozwód, który zostawił pustkę, i niekończące się rady znajomych pogódź się, spróbuj jeszcze raz, weź dziecko. Nie chciała brać. Nie z egoizmu, ale ze strachu: czy starczy sił, czy starczy miłości? Pewnego dnia w domu dziecka zobaczyła jednak Olę drobną dziewczynkę z warkoczykami, która siedziała w kącie i rysowała kwiaty. Ola podniosła wzrok, a w jej oczach było tyle dorosłej tęsknoty, iż Marta poczuła ukłucie w piersi. Rok później Ola nazwała ją mamą.
Teraz Ola miała dziesięć lat. Chodziła do zwykłej szkoły, w której Marta uczyła polskiego. Koledzy i rodzice szanowali ją ta nauczycielka, co adoptowała dziewczynkę z domu dziecka. Ale Marta nie szukała pochwał. Chciała tylko, by Ola miała życie, w którym nikt nie przypominałby jej o przeszłości.
Marto Pawłowska, jeżeli chcecie, by Ola dostała się do naszej szkoły, musicie wypełnić ankietę. I dostarczyć kopie dokumentów. W tym akt urodzenia kobieta w sekretariacie elitarnego gimnazjum patrzyła surowo, ale bez złości. Jej okulary połyskiwały w świetle lampy.
Oczywiście skinęła głową Marta, tłumiąc wzruszenie. Wszystko przygotujemy.
Przygotowała wszystko wcześniej. Nowe nazwisko Oli jej nazwisko wpisane było w dokumenty starannie, bez śladu adopcji. Nie chodziło o tajemnicę, ale by przeszłość dziewczynki nie stała się pretekstem do pytań ani litości. Wiedziała, jak dzieci potrafią być okrutne, jak jedno słowo może zranić głębiej, niż się wydaje.
Wieczorem piekły jabłecznik. Ola obierała jabłka z skupieniem artysty cienkie skórki spadały do miski, a cukier przesypywała ostrożnie, jakby bała się naruszyć niewidzialny porządek.
Mamo, w tej nowej szkole jest kółko plastyczne?
Jest. Bardzo dobre. I teatr, i basen.
A jeżeli mnie nie przyjmą?
Marta spojrzała na córkę. Ola nie podnosiła wzroku, ale jej palce zawisły nad miską.
Przyjmą, Olu. Zrobimy wszystko, co trzeba.
Telefon zadzwonił w sobotni poranek. Marta wyszła na podwórze, by odebrać w mieszkaniu dźwięk wydawał się zbyt głośny. Głos w słuchawce był kobiecy, zgaszony, jakby przedzierał się przez lata.
To pani Marta? Ja jestem matką Oli.
Świat na chwilę się skurczył. Marta złapała się za poręcz ganku. Widziała wszystko: pyłek na płaszczu, pęknięcie w asfalcie, własny oddech, który stał się cięższy.
Czego pani chce?
Ja Nic nie chcę. Tylko wiedzieć, jak się ma. Czy mogę chociaż ją zobaczyć?
Ola pani nie pamięta Marta mówiła twardszym tonem, niż czuła. Ma nowe życie. Proszę go nie niszczyć.
Rozumiem. Przepraszam.
Rozłączyła się.
Wróciła do domu, ale nie od razu zauważyła, iż Ola stoi na schodach. Dziewczynka milczała, ale jej oczy były czujne, jak u kotka, który usłyszał obcy dźwięk.
Kto dzwonił?
Pomyłka skłamała Marta, czując, jak kłamstwo osiada w gardle. Idź, śniadanie gotowe.
Kilka dni później wezwano Martę do szkoły. Ola pobiła się z kolegą co było dla niej zupełnie niepodobne. Marta siedziała w pokoju nauczycielskim naprzeciw wychowawczyni, podczas gdy Ola czekała na korytarzu.
Uderzyła chłopca powiedziała nauczycielka, prostując okulary. Twierdzi, iż ją obraził.
Jak? Marta zacisnęła dłoń na torebce.
Ola sama opowie. Ale Marto Pawłowska, rozumiesz dzieci czasem powtarzają to, co słyszą od rodziców.
Ola siedziała na krześle na korytarzu, wpatrzona w podłogę. Gdy Marta podeszła, dziewczynka podniosła głowę i szepnęła:
Powiedział, iż nie mam prawdziwej rodziny. Że jestem gorsza. I iż ty nie jesteś moją mamą.
Kto mu to powiedział?!
Nie wiem. Ale wiedział.
Nocą Marta nie spała. Leżała w ciemności, patrząc w sufit i po raz pierwszy poczuła, iż jej kłamstwo jest jak cienka rysa na szkle ledwo widoczna, ale wystarczy podmuch, by wszystko pękło. Przypomniała sobie, jak Ola pierwszy raz nazwała ją mamą, jak uczyły się jeździć na rowerze, jak dziewczynka płakała nocami, nim przywykła do nowego domu. Chciała chronić ją przed bólem, ale prawda okazała się silniejsza.
Następnego dnia zadzwoniła tamta kobieta. Nazywała się Kasia. Poprosiła o spotkanie. Marta wahała się, ale coś może zmęczenie kłamstwem, może intuicja kazało się zgodzić.
Niech pani przyjdzie. Bez scen. I Oli nic nie mówić.
Spotkały się w parku, przy alei starych lip. Kasia była młodsza, niż Marta się spodziewała około trzydziestki, ze zmęczonymi oczami i opuszczonymi ramionami. Jej dłonie nerwowo szarpały brzeg szalika.
Wiem, iż nie mam prawa Ale wtedy byłam sama. Bałam się. Nikt nie powiedział, iż można inaczej. Spędziłam trzy lata w ośrodku. Zmieniłam się. Pracuję, nie piję, nie palę. Mam mieszkanie. Ale ona mi się śni. Często. Myślałam, iż choć raz z daleka zobaczę.
I co dalej? Powiedzieć: Cześć, porzuciłam cię, ale teraz chcę przytulić? Marta nie chciała być ostra, ale słowa same się wyrwały.
Nie. Tylko zobaczyć. To wszystko.
Marta milczała. Patrzyła na Kasię i widziała nie wroga, leczOla spojrzała na Martę, a potem na Kasię, i wzięła głęboki oddech, bo zrozumiała, iż miłość to nie tylko więzy krwi, ale to, co dajemy sobie każdego dnia.