Rozbite skrzydła miłości: gdy przeszłość puka do drzwi
Zofia wróciła do domu wcześniej niż zwykle. Projekt, nad którym pracowała bez wytchnienia, był wreszcie gotowy, więc postanowiła sprawić sobie i mężowi – Jakubowi – małą przyjemność. Wstąpiła do sklepu, kupiła jego ulubione przysmaki – ser, owoce, owoce morza – i nucąc pod nosem, weszła po schodach.
– Jakub, jesteś w domu?! – zawołała, widząc jego buty i kurtkę w przedpokoju.
Cisza. Ani telewizora, ani kroków, ani zwyczajnego: „O, już jesteś! Co przyniosłaś?”
Zofia zaniepokoiła się. Postawiła torby na podłodze i przeszła przez mieszkanie. Wszędzie leżały rozrzucone rzeczy Jakuba – koszule, skarpetki, pasek. W sypialni wreszcie go znalazła. Stał tyłem do niej, przy otwartej szafie, w jednej ręce trzymał torbę, w drugiej – koszule.
– A tu jesteś! Przygotuję kolację – powiedziała wesoło, ale głos jej zadrżał. – Znowu wyjazd służbowy?
Jakub odwrócił się. Jego twarz była dziwnie spokojna. Podszedł do niej, wziął ją za ręce.
– Zosiu, idź na chwilę do kuchni. Przygotuj jedzenie. Zaraz przyjdę. Muszę ci coś wyjaśnić.
Zofia nic nie rozumiała, ale poszła.
W kuchni trzęsły się jej ręce, nogi były jak z waty. Włączyła piekarnik, zaczęła przygotowywać ulubioną pieczoną rybę Jakuba, pokroiła świeżą sałatkę, ułożyła ser. Odrobinę się uspokoiła. „Pewnie znowu sobie coś wymyśliłam” – próbowała się pocieszyć.
Ale gdzieś głęboko w środku już rodziło się przeczucie burzy.
Minęło dwadzieścia minut. W sypialni panowała cisza. Wtedy otworzyła okno – do pokoju wdarł się ciepły wiatr. A potem, prawie bezszelestnie, za jej plecami stanął Jakub. Objął ją od tyłu.
– Kolacja gotowa – szepnęła, próbując się odwrócić. Ale on jej nie puścił. Przeciwnie, przytulił mocniej.
– Zofia… Zawsze byłaś mądra. Wspaniałomyślna. Mam nadzieję, iż zrozumiesz i teraz. Odchodzę.
Czas się zatrzymał.
– To silniejsze ode mnie… Wybacz.
Długo się wahał, męczył, nie miał odwagi. Pół roku rozdzierał się między przeszłością a teraźniejszością. Ale dzisiaj wszystko się rozstrzygnęło.
– Jesteś cudowna. Dobra. Mądra. Ale nie kocham cię. Kochałem, może. Albo myślałem, iż kocham…
Gwałtownie się odsunął, chwycił torbę i wybiegł, zostawiając Zofię w osłupieniu. Za jej plecami stygło jedzenie przygotowane z miłością.
Stała tak – z pustym wzrokiem, w ciszy wypełnionej pustką.
Nocą nie spała. Płakała, wyła w poduszkę, wpatrywała się w sufit. Nad ranem, gdy wreszcie zaczynała zasypiać, rozległ się dzwonek do drzwi.
Na progu stał Jakub. W tym samym, w czym wyszedł. Obok niego – szczupła blondynka o zimnych niebieskich oczach.
– To Kinga – powiedział. – Pamiętasz, opowiadałem ci o swojej szkolnej miłości?
Tak, pamiętała. Właśnie po Kingi był złamany. To po jej zdradzie Zofia zbierała go kawałek po kawałku, gdy pierwszy raz spotkali się na parkingu przed sklepem. Wtedy o mało nie uderzył w jej samochód.
Zabrała go do swojego życia, dała mu troskę, czułość, dom. A on… wrócił do tej, która kiedyś go porzuciła.
– Spotkaliśmy się ponownie – ciągnął Jakub. – Kinga się rozwiodła. Zaczęliśmy się spotykać. Jeździłem do niej, gdy mówiłem ci, iż jestem w delegacji…
– Po co przyszliście?
– Żebyś usłyszała prawdę ode mnie, a nie od kogoś obcego. Kinga chciała ci podziękować. Za to, iż wtedy mnie wsparłaś. – Kinga milcząco skinęła głową.
– Chcesz, żebym był szczęśliwy, prawda? – zapytał Jakub, zaglądając jej w oczy.
Zofia bez słowa zamknęła drzwi przed jego nosem.
– Czym? Czym ona jest lepsza ode mnie? – szlochała w ramionach przyjaciółki Ewy. – Tak, jest piękna. Efektowna. Ale przecież go zdradziła, zostawiła. A teraz wróciła – i on wszystko wybaczył!
Ewa chciała przypomnieć: „Mówiłam ci. Nie wiąż się z mężczyzną, który wciąż żyje przeszłością”. Ale milczała. Tylko głaskała Zofię po ramieniu i szeptała:
– Wszystko przeminie. Ty też będziesz szczęśliwa. Na pewno.
– Ale ja już spotkałam swojego. Był mój! Moim księciem…
Dwa tygodnie Zofia nie wychodziła z mieszkania. Potem wróciła do pracy. Chodziła jak cień, nie słysząc szeptów za plecami. Była pusta w środku.
– Tak nie może być – oświadczyła Ewa po kilku miesiącach. – Pakuj się. Jedziemy nad morze.
Zofia się opierała. Wpatrywała się w telefon, w zdjęcia Jakuba i Kingi, w jej zaokrąglony brzuch.
– Będą mieli dziecko, Ewo… Im dobrze…
– A tobie też będzie! Ale tylko jeżeli przestaniesz patrzeć wstecz! – odcięła przyjaciółka.
Potem wszystko się zmieniło. Stopniowo. Zofia ożyła. Zaczęła się uśmiechać. Otworzyła się na uwagi kolegi z pracy, który od dawna okazywał jej sympatię. I oto – ślub.
Ewa, już z wyraźnym brzuszkiem, jadła trzecią porcję lodów w salonie sukien ślubnych, podczas gdy Zofia przymierzała stroje.
– Będziesz najpiękniejsza! – śmiała się. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Ale los lubi ironię.
Gdy Zofia wróciła do domu, pod jej drzwiami siedział Jakub. Z trzyletnią dziewczynką na rękach.
– To moja córka, Weronika. Kinga nas zostawiła. Powiedziała, iż chce zacząć od nowa. Bez nas.
– I przyszedłeś… do mnie? – głos Zofii drżał.
– Nie mam do kogo pójść. Pomóż…
– Za cztery dni wychodzę za mąż, Jakubie.
Skinął głową. Spuścił wzrok.
– Rozumiem. Ale ja… nie daję sobie rady. Nie wiem, jak być ojcem. Nie wiem, co robić.
Zofia spojrzała na śpiącą dziewczynkę. Mała dłoń spoczywała pod policzkiem.
– Pomogę, jak będę mogła. Ale między nami – wszystko skoAle gdy zerknęła na zegarek i zobaczyła zbliżającą się godzinę spotkania z narzeczonym, gorzko uświadomiła sobie, iż choćby najważniejsze decyzje czasem wymagają więcej niż jednej rozmowy.