Złośliwy Figlarz

polregion.pl 4 godzin temu

Przeklęta Sąsiadka

— Dobry wieczór, państwo. Sąsiadka z dołu zgłosiła hałas i krzyki z waszego mieszkania — na progu stał dzielnicowy. — Mogę wejść?

— Oczywiście — drżącym głosem odparła Kinga. — Tylko uspokoję dziecko.

W rzeczywistości Kinga drżała nie z powodu policjanta, tylko dlatego, iż znów została pobita przez męża. Tym razem za to, iż wylała całą wódkę do sedesu. Krzysztof, gdy to zobaczył, wpadł w szał:

— Jestem mężczyzną i mam prawo się zrelaksować po pracy! Ty siedzisz w domu na macierzyńskim, a ja haruję na budowie! Idź i kup mi butelkę!

— Nie pójdę — odparła Kinga. — Codziennie jesteś pijany, syn już się ciebie boi. Michał ma roczek, a już tyle widział! Przestań pić, Krzysztof!

Pod wrzask malucha matka znów oberwała. Hałas usłyszała sąsiadka, Helena Bogumiłówna, i jak zwykle postąpiła zgodnie ze swoim zwyczajem — wezwała policję.

A Helena Bogumiłówna była nie lada postacią. Nie dość, iż sąsiedzi ją nie lubili, to wręcz nie mogli znieść. Na każdego z nich kiedyś doniosła — niekoniecznie na policję, bo były też inne instytucje: administracja, spółdzielnia, a choćby opieka społeczna.

— Wydaje mi się, iż matka tego Jasia z piątego mieszkania go nie karmi — dzwoniła Helena Bogumiłówna do opieki. — Chudziutki chodzi i wygląda jak obdartus. Trzeba tę rodzinę sprawdzić, bo matka ciągle taka uśmiechnięta. Może ćpa albo co gorsza.

Pracownica opieki przyjęła zgłoszenie do wiadomości i obiecała działanie.

A biedna matka Jasia, który miał skłonności do tycia, była w szoku, gdy do jej drzwi zapukała cała komisja. Okazało się, iż chłopiec był na specjalnej diecie, bo w wieku dziewięciu lat ważył jak nastolatek. Matka cieszyła się, bo dieta działała. A co do ubrań — Jasio był ruchliwym dzieckiem i sztruksy na nim „paliły się” w ekspresowym tempie.

Ale Helena Bogumiłówna oczywiście tego nie wiedziała, bo unikała kontaktów z sąsiadami.

Starsi mieszkańcy bloku mówili, iż dawno temu do jej mieszkania włamali się bandyci. Od tamtej pory przestała ufać nikomu, wierząc, iż to sąsiedzi podpowiedzieli łobuzom, iż z mężem wypłacili pieniądze na kupno malucha. Mąż ciężko ucierpiał w bójce, próbując obronić oszczędności, i niedługo zmarł. Helena Bogumiłówna nigdy się po tym nie pozbierała i drugi raz nie wyszła za mąż.

Ale młodzi sąsiedzi, których było większość, nie znali tej historii.

— Posprzątaj po swoim psie, moda teraz na rozrzucanie kupek! Lepiej to zrób, bo będzie gorzej! — wrzeszczała Helena Bogumiłówna na młodego sąsiada, który wyrzucał psa wieczorem.

— Jak ci tak zależy, to sama posprzątaj, stara torbo — prychnął chłopak.

Ogromny kundel warknął na kobietę i szarpnął smyczą, próbując ją dosięgnąć. Helena Bogumiłówna cofnęła się, ukrywając w sercu urazę, która miała się zemścić.

I zemsta nadeszła — rano młody sąsiad znalazł pod drzwiami prezent od ulubieńca, wchodząc w niego nowymi białymi adidasami.

— Niech cię! — wrzasnął i zabrał się za sprzątanie.

Helena Bogumiłówna miała szczęście, iż chłopak nie wiedział, w którym bloku mieszka. Klął, wyrzucając buty do śmietnika.

A za firanką uśmiechała się zadowolona z siebie staruszka. Od tamtej pory alejki przy placu zabaw były czyste. Wieść o incydencie gwałtownie rozeszła się wśród właścicieli psów…

— Więc co się stało? — dzielnicowy rozejrzał się po pokoju, gdzie w łóżeczku płakał mały Michał.

— Nic — burknął Krzysztof. — Oglądałem mecz i za głośno komentowałem. No bo jak oni grają? Żenada!

Kinga spojrzała na męża ze strachem. Wiedziała, iż musi podtrzymać kłamstwo, bo będzie źle. Policjant spojrzał na nią pytająco. Zrozumiał, o co chodzi, ale bez jej zeznań nie mógł ukarać awanturnika.

— Tak, to przez telewizor — potwierdziła Kinga. — Przepraszamy.

Dzielnicowy westchnął: zawsze tak samo — najpierw bronią swoich oprawców, a potem bywa za późno.

— Dobrze, tym razem ostrzeżenie, ale następnym razem mandat — powiedział. — I nie przede mną przepraszajcie, tylko przed sąsiadką. Bardzo uważna kobieta, rzadko się tacy spotykają. Zawsze dzwoni, gdy coś się dzieje, zna już wszystkich dyżurnych po głosach.

— No tak — mruknął Krzysztof, tłumiąc irytację.

Policjant rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, pokiwał znacząco głową i wyszedł.

— Następnym razem przycisnę cię tak, iż choćby nie piskniesz — warknął Krzysztof, gdy drzwi się zamknęły.

Kinga stała z synem na rękach, przeklinając dzień, w którym została żoną Krzysztofa.

— On nie jest dla ciebie — mówiły przyjaciółki. — Ty jesteś dobra i wesoła, a on tylko się uśmiecha, ale ma ten okropny wzrok. Nie wiąż się z nim.

— Dziewczyny, po prostu go nie znacie tak jak ja. On mnie kocha — odpowiadała Kinga, przewracając oczami. — Krzysztof jest silny i odważny, kiedyś mnie obronił na ulicy.

I Kinga wyszła za mąż. Krzysztof gwałtownie pokazał, kim jest: zazdrosny, awanturujący się publicznie. A Kinga brała to za miłość, myląc ją z przemocą i zaborczością. Teraz Krzysztof zazdrościł jej każdego słupa i krytykował za wszystko, ciesząc się, gdy Kinga czuła się winna bez powodu.

— To ma być wyprasowana koszula? Zupełnie nie masz pojęcia! — wrzeszczał.

— Starałam się, choćby nie zjadłam obiadu. Michałek ząbkuje, cały dzień przy nim — tłumaczyła się Kinga.

Ale Krzysztof nie znał się na zrozumieniu. Tylko oskarżał: zupa za gorąca, kotlety bez smaku, jest złą matką, bo dziecko ciągle płacze.

— Obudziłeś go swoim krzykiem — broniła się Kinga. — Pewnie się przeziębiłam.

— Nic ci nie będzie — odparł obojętnie. — Baby kiedyś w polu rodziły i zaraz szły sierpem machać. A teraz wam wszystko wolno, tylko nie marudź.

Kiedyś późnym wieczorem, gdy Kinga i Michał spokojnie zasypiali u Heleny Bogumiłówny, a za oknem padał pierwszy śnieg, stara sąsiadka uśmiechnęła się pod nosem, układając na kolanach sweter dla malca, wiedząc, iż w końcu znalazła to, co straciła tak dawno temu — rodzinę.

Idź do oryginalnego materiału