Arszenik, rtęć i metalowe pręty. Tak nasze prababki próbowały zbliżyć się do ideału piękna

kobieta.gazeta.pl 16 godzin temu
Jak wyglądały standardy piękna kilka pokoleń wstecz? Dla kobiet od zawsze uroda była misją. Marzyły o porcelanowej cerze i talii osy, więc sięgały po metody, które dziś przyprawiają o dreszcze. Liczył się dobry sposób i odrobina bólu w imię ideału. Bo gdy bolało, były efekty.
Nasze prababcie nie znały kremów z drogerii ani comiesięcznych wizyt w salonach piękności. Na starych fotografiach ich cera wygląda promiennie, a włosy są idealnie ułożone, jakby dopiero co wyszły od fryzjera. Choć nie miały nowoczesnych kosmetyków, potrafiły dbać o siebie inaczej - domowymi metodami, które teraz mogłyby uchodzić za eksperymenty. Jedne z nich były ryzykowne, inne zadziwiająco skuteczne. I choć piękno miało wtedy zupełnie inną definicję, presja, by jej sprostać, była równie silna jak dziś.

REKLAMA







Zobacz wideo Dorota Chotecka o sposobach na swój rewelacyjny wygląd. Tego nie robi od 30 lat!



Jak damy dbały o urodę w dawnych czasach? Ryzykowały zdrowiem dla jasnej cery
Na przełomie XIX i XX wieku kobiety gotowe były niemal na wszystko, by wyglądać jak laleczki z porcelany. Marzyły o alabastrowej cerze, gładkiej skórze i delikatnych rysach, które miały świadczyć o ich subtelności i wysokim pochodzeniu. Jasna karnacja była wówczas symbolem prestiżu. Im bledsza twarz, tym wyższa pozycja społeczna. Dlatego damy stroniły od słońca, kryły twarze koronkowymi parasolkami, a w domowym zaciszu warzyły własne mikstury rozjaśniające.
Niektóre panie, chcąc wyglądać jeszcze szlachetniej, sięgały po pędzelek i farbki akwarelowe. Malowały cienkie, błękitne żyłki na skroniach i dekolcie, by dodać sobie uroku i zaznaczyć "błękitną krew". Z dzisiejszej perspektywy brzmi to jak zabieg teatralny, ale wówczas uchodził za wyrafinowany i godny damy. Takie triki uważano za dowód elegancji i dbałości o detale.


Jeszcze większej odwagi wymagały rytuały, które miały "czyścić" skórę. Kobiety smarowały twarz maściami z dodatkiem rtęci, wierząc, iż to skuteczny sposób na wygładzenie i rozjaśnienie cery. Nie miały pojęcia, iż substancja wnika w organizm i zatruwa go od środka. W użyciu był także arszenik, uznawany za cudowny środek na brodawki i przebarwienia, a w minimalnych dawkach choćby za kosmetyk poprawiający koloryt skóry. Niestety, po takiej kuracji wiele z nich zmagało się z osłabieniem, wypadaniem włosów czy drżeniem rąk.



Mimo ryzyka kobiety nie rezygnowały. Ufały poradnikom i przepisom z ówczesnych magazynów, które obiecywały cerę gładką i twarz wolną od skaz. Paradoks polegał na tym, iż niektóre składniki rzeczywiście działały. Rtęć złuszczała naskórek, a lanolina używana na noc chroniła skórę przed wysuszeniem. Brakowało tylko wiedzy o skutkach ubocznych. Uroda była więc loterią - trochę wiedzy, odrobina odwagi i szczypta trucizny.





Tak kobiety dbały o urodęFot. Narodowe Archiwum Cyfrowe


Standardy piękna sprzed 100 lat. Kobiety w pogoni za ideałem często ryzykowały
Walka o idealny wygląd nie kończyła się jednak na twarzy. Równie ważne było ciało, włosy i sposób poruszania się. Talia miała być cienka jak u osy, a włosy długie i lśniące. Aby osiągnąć ten efekt, kobiety spędzały godziny przed lustrami, gdyż fryzury wymagały żelaznej cierpliwości. I to dosłownie. Pasma kręcono na metalowych prętach rozgrzewanych nad ogniem. Zapach spalenizny był czymś naturalnym, a nawet… pożądanym, bo oznaczał, iż dama przygotowuje się na bal. Często jednak włosy po takim zabiegu dosłownie zostawały w dłoniach "fryzjerki".
Mycie głowy również wyglądało inaczej, gdyż szanowane damy robiły to tylko raz w miesiącu. Zamiast strumienia wody używały gąbek, szczotek i pudrów z ryżu, które miały "czyścić" włosy bez moczenia. Tłuszcz i kurz zbierano szczotką, a o świeżości decydował zapach lawendy, nie szamponu. Nie lepiej było z depilacją. Gdy pojawiła się moda na krótsze suknie, panie zaczęły eksperymentować z domowymi sposobami usuwania włosów. Jednym z popularniejszych był miks wapna niegaszonego i arszeniku, swoisty "krem depilujący" sprzed wieku. Działał skutecznie, ale często kończył się poparzeniem skóry. Mniej odważne kobiety sięgały po pumeks, którym dosłownie ścierały włoski z nóg. Często wraz z naskórkiem.



Następnie przychodziła pora na gorset, czyli największego sprzymierzeńca i jednocześnie wroga każdej damy. Wysokie, ciasno sznurowane modele wysmuklały sylwetkę, ale przy okazji ściskały żebra i przesuwały narządy wewnętrzne. Omdlenia, bóle głowy i duszności były ich chlebem powszednim. Mimo to wiele pań nie wyobrażało sobie bez nich życia, co zmieniło się dopiero po I wojnie światowej.
Choć dziś wiele z tych praktyk wydaje się niepojętych, ich ślady wciąż można dostrzec w nowoczesnej pielęgnacji. przez cały czas używamy temperatury do stylizacji włosów, chemii w kosmetykach i pasów wyszczuplających. Zmieniła się technologia, nie mentalność. Wciąż gonimy za ideałem, tylko narzędzia są bezpieczniejsze. Sto lat temu kobiety ufały farbkom i lanolinie, dziś swe nadzieje pokładają w laserach, igłach i serum z retinolem. W jednym jednak nic się nie zmieniło: piękno zawsze wymagało odwagi, cierpliwości, a czasem bólu. Czy ty też dążysz do ideału urody za wszelką cenę? Zapraszamy do udziału w sondzie oraz do komentowania.
Zachęcamy do zaobserwowania nas w Wiadomościach Google.
Idź do oryginalnego materiału