Chłopiec przyłożył ucho do trumny matki i powiedział coś, co wstrzymało oddech w kościele

newsempire24.com 2 tygodni temu

W kościele panowała głęboka cisza, niemal namacalna. Powietrze nasycone było kadzidłem, płaczem i tym szczególnym bólem, którego słowami nie wyrazić. Ludzie siedzieli z pochylonymi głowami, każdy pogrążony w swojej żałobie. Czas zdawał się stanąć w miejscu.

Aż nagle – kroki.

Ciche, boskie.

Chłopiec, może sześcioletni, podniósł się. Jego ruchy były niepewne, ale twarz poważna, jakby nagle postarzał. Nic nie mówił. Tylko szedł przed siebie, przeciskając się między ławkami, aż stanął tuż przy trumnie.

Zatrzymał się obok, jakby czekał na pozwolenie. Potem powoli, przyłożył swoje małe ucho do piersi matki. Żadnego dźwięku. Ale nasłuchiwał. Jakby coś tam, poza granicą milczenia, mogło odpowiedzieć.

Minęła minuta. Może dwie.

Ludzie zaczęli szeptać, ktoś szlochał. Nagle – podniósł głowę. Jego oczy były szeroko otwarte, mieszały się w nich przerażenie i dziecięca wiara. Obrócił się ku zebranym, spojrzał prosto na księdza i powiedział:

— Powiedziała: „Nie pożegnałam się z tobą…”.

Wszyscy zaniemówili. choćby świece zdawały się drżeć.

Kobieta z tylnej ławki zemdlała. Ktoś upuścił modlitewnik. Ksiądz podszedł do chłopca, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążył – tamten dodał:

— Powiedziała, iż czeka na mnie… nocą.

Zapadła martwa cisza.

Chłopca natychmiast wyprowadzono, próbując go przekonać, iż to tylko wyobraźnia. Ale nikt tej nocy nie spał spokojnie. A nocą…

Sąsiadka z dołu przysięgała, iż widziała, jak po schodach w górę szedł zarys kobiety w żałobnej sukni, a za nią – chłopiec.

Od tamtej pory nikt ich więcej nie widział.

A trumna o poranku okazała się pusta.

Minęły trzy dni po pogrzebie. Dom, w którym mieszkała matka z synem, stał zabity deskami. Krewni zrzekli się opieki – zbyt wiele ich przestraszyło tamtego wieczoru. Zbyt wiele było… nie tak.

Chłopca nazywał się Tymek. Cichy, zamyślony dzieciak, odkąd umarł jego ojciec, rzadko mówił. Tylko z matką. Jakby rozumieli się bez słów. Czasem, gdy zasypiała, siadał przy jej łóżku, dotykając jej dłoni – jak talizmanu.

Ona była dla niego wszystkim.

Gdy zachorowała, nikt nie myślał, iż wszystko skończy się tak szybko. W dwa tygodnie zgasła. Nie ze starości, nie przez wypadek. Jakby coś wydarło ją – od środka. Lekarze mówili: serce. Ale Tymek wiedział – nie tylko.

Po pogrzebie zamieszkał tymczasowo u ciotecznej babci. Tej, która nigdy nie lubiła matki Tymka i unikała chłopca. Nocą słyszała, jak coś szeptał przez sen. A raz – nagle usiadł usiadł na łóżku i powiedział:

— Stoi przy drzwiach. Tylko nie patrz, nie woła ciebie.

Babcia nazajutrz rano wezwała księdza.

Ale kapłan, ten sam co na pogrzebie, zbladł tylko, gdy dowiedział się, kto się do niego zwrócił.

— Z tym dzieckiem… jest coś nie tak — rzekł. — Lepiej nie tykać. Módlcie się. I zamykajcie okna na noc.

Czwartego dnia zaczęło się na dobre.

Miejscowy kościelny, stary Władysław, przybiegł w panice do plebanii.

— Trumna pusta. Jej tam nie ma! Ani ciała, ani ubrania… jakby nigdy tam nie leżała!

Ksiądz sam poszedł sprawdzić. Płyta była nienaruszona. Zamki całe. Trumna – zamknięta. Ale w środku…

— Pusto.

Już wieczorem po wsi rozeszły się plotki. Ludzie szeptali, iż matka Tymka nie umarła, tylko odeszła tam, skąd można wrócić. O północy dzieci słyszały za oknem kobiecy głos. Ktoś widział w sadzie kobietę z długimi czarnymi włosami, która szeptała:

— Gdzie mój syn?..

Babcia w panice wyrzuciła Tymka z domu. Po prostu zostawiła go na progu kościelnego przytułku i odeszła, nie oglądając się.

Stary proboszcz, ojciec Michał, ulokował chłopca w celi obok siebie. W życiu wiele widział, ale ten przypadek…

— Jest w to coś zamieszane starodawne — szepnął, patrząc Tymkowi w oczy. — Słyszałeś jej głos?

Chłopiec skinął głową.

— Co noc. Woła. Mówi, iż jej zimno i iż zostało coś nieskończonego.

— Co konkretnie? — spytał ksiądz.

Tymek zamyślił się. A potem wyszeptał:

— Przysięgła, iż zawsze będzie przy mnie… choćby poza granicą.

Siódmej nocy, jak głosi podanie, dusze zmarłych mogą wrócić, jeżeli zostały wyrwane z życia wbrew woli.

Ojciec Michał o tym wiedział. Dlatego nie spał.

Kościelny zegar wybił północ.

Za oknami zerwał się silny wiatr. Świece w celach gasły jedna po drugiej, jakby ktoś ręką gasił je umyślnie.

I w tej chwili Tymek zniknął.

Drzwi celi były zamknięte od środka. Zasuwka opuszczona. Ani śladu, ani hałasu, ani otwartego nijak okna. Po prostu go nie było.

Ksiądz, z pochodnią w dłoni, pobiegł do kościoła.

I tam, klęczącego przy pustym ołtarzu, ujrzał chłopca.

A przed
Ojciec Michał podbiegł, ale gdy tylko dotknął chłopca, światło pochodni zagasło, a matka wraz z Tymkiem rozpłynęli się w powietrzu jak cień o świcie, pozostawiając tylko zapach starego drewna i zimny powiew na puste miejsca wśród ciszy kościoła.

Idź do oryginalnego materiału