Ciasto na zgodę

polregion.pl 10 godzin temu

„Ciasto pojednania”

„Krysia, przysięgam, jeżeli ten pan Jan jeszcze raz zastuka w sufit, złożę na niego skargę za nękanie!” Tadeusz stał w przedpokoju, wściekle wycierając ślady psich łap ze starego linoleum. Jego głos drżał ze złości, a koszulka była mokra od potu, mimo chłodnego wieczoru. Burek, winny merdaniem ogona, gryzł gumową kaczuszkę przy drzwiach.

„Tadeusz, ciszej, dzieci śpią” Krysia, siedząc na kanapie z drutami do robótek, przetarła zmęczone skronie. Jej druty zatrzymały się, a na kolanach leżała niedokończona dziecięca czapka. „I nie od razu do sądu, to za ostro. On po prostu… czepia się. Porozmawiam z nim, spróbuję wytłumaczyć.”

„Wytłumaczyć?” Tadeusz cisnął szmatę do wiadra, jego oczy błysnęły. „Wczoraj w klatce schodowej wrzeszczał, iż Burek 'śmierdzi’ i 'niszczy mu pelargonie’! Krysia, nasz pies choćby nie podchodzi do rabat!”

„Wiem, wiem” odłożyła robótkę, jej głos był cichy, ale spięty. „Ale to sąsiad, Tadeusz. jeżeli zaczniemy wojnę, nie będziemy mieli życia. Upiekę ciasto, może go udobrucham.”

Tadeusz parsknął, patrząc na Burka, który upuścił kaczuszkę i teraz lizał podłogę.

„Ciasto?” pokiwał głową. „Dobrze, próbuj. Ale jeżeli jeszcze raz napisze skargę do spółdzielni, nie ręczę za siebie.”

Krysia i Tadeusz, młode małżeństwo z dwójką dzieci ośmioletnim Kubą i sześcioletnią Zosią mieszkali w tym bloku już pięć lat. Gdy wzięli Burka, marzyli o wesołych spacerach i dziecięcym śmiechu, ale pedantyczny sąsiad z góry, pan Jan, wypowiedział szczeniakowi wojnę. Teraz ich klatka schodowa stała się areną sąsiedzkich sporów, a ich dom pachniał nie tylko psem, ale i pretensjami.

Wszystko zaczęło się tydzień po pojawieniu się Burka. Krysia, wracając z porannego spaceru, zauważyła, iż pelargonie w donicach przy wejściu, które pan Jan podlewał z maniakalną dokładnością, były podeptane. Pomyślała, iż to dzieci z podwórka, ale wieczorem zapukał do drzwi. Na progu stał pan Jan chudy, w wyprasowanej koszuli, z notesem i długopisem jak detektyw na posterunku.

„Krystyno, to twój pies zniszczył moje pelargonie?” jego głos był suchy, a okulary błyszczały w przyćmionym świetle żarówki. „Trzy lata je hodowałem, a teraz rabata wygląda jak bagno!”

„Panie Janie, przepraszam” Krysia zbiła się z tropu, trzymając Burka za obrożę. „Ale zawsze jest na smyczy, pilnujemy go. Może to ktoś inny?”

„Inny?” pan Jan zmrużył oczy, coś notując. „W klatce śmierdzi psem, ślady łap na każdym piętrze, a pani mówi 'inny’! Proszę zlikwidować psa, albo zgłoszę to do spółdzielni!”

Krysia wymusiła uśmiech, zamykając drzwi. Burek, nie rozumiejąc, wetknął nos w jej kolana. Wieczorem opowiedziała o tym Tadeuszowi, który obierał ziemniaki w kuchni.

„On oszalał?” Tadeusz rzucił nóż, jego twarz zrobiła się czerwona. „Burek choćby nie szczeka w klatce! Trzeba z nim porozmawiać, Krysia, bez ceregieli.”

„Nie” pokręciła głową, mieszając zupę. „To samotny człowiek, czepia się z nudów. Spróbuję go udobruchać, upiekę ciasto.”

Następnego dnia Krysia upiekła jabłecznik z cynamonem i zapukała do pana Jana. Drzwi otworzyły się, a powitał ją zapach meblowego wosku i sterylny porządek: ani pyłku, żadnej zbędnej rzeczy, tylko doniczki z fiołkami na parapecie, stary radioodbiornik i idealnie zasłane łóżko.

„Panie Janie, przyniosłam ciasto” Krysia uśmiechnęła się, podając zawiniątko w folii. „Możemy porozmawiać o Burku? To nie on niszczy kwiaty, pilnujemy go.”

„Ciasto?” pan Jan zmrużył oczy, ale wziął pakunek, wąchając go jak śledczy. „Podstępnie, Krystyno. Dobrze, niech pani wejdzie, ale krótko. Ten pies szczuje rano, brudzi klatkę, śmierdzi. To niedopuszczalne!”

„Prawie nie szczeka” Krysia mówiła łagodnie, siadając na brzegu krzesła. „I ślady sprzątamy. Może to dzieci? Albo ktoś inny zniszczył kwiaty?”

„Dzieci?” pan Jan prychnął, robiąc notatkę. „Dzieci nie mają łap. Proszę się pozbyć psa, albo podejmę kroki.”

Krysia wyszła, czując, iż ciasto nie pomogło. A wieczorem w klatce pojawiła się kartka, napisana starannym pismem: „Proszę usunąć psa z klatki schodowej! Niszczy rośliny i zakłóca porządek! J.K.” Tadeusz, zobaczywszy to, zrobił się purpurowy, zrywając kartkę.

„To wojna, Krysia!” wbił palec w papier. „Idę mu powiedzieć, co myślę!”

„Tadeusz, nie” złapała go za rękę, gdy zakładał adidasy. „Spróbujmy jeszcze raz. jeżeli nie wyjdzie, pomyślimy.”

Pod koniec tygodnia sytuacja stała się nie do zniesienia. Pan Jan stukał w sufit za każdym razem, gdy Burek zaszczekał, choćby jeżeli zareagował na dzwonek. Wieszał nowe kartki: „Pies śmierdzi!”, „Ślady łap zakazane!”, a raz zadzwonił do spółdzielni, skarżąc się na „zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne”. Krysia, wracając ze spaceru, zastała go, jak mierzył linijką ślady łap w klatce, jakby zbierał dowody.

„Panie Janie, co pan robi?” zatrzymała się, trzymając Burka na smyczy.

„Zbieram dowody” wyprostował się, poprawiając okulary. „Te ślady są po pańskim psie, pięć centymetrów średnicy! Zrobię zdjęcia, wyślę do spółdzielni!”

„To nie Burek” Krysia podniosła głos, jej cierpliwość pękła. „On ma mniejsze łapy, to szczeniak! I kwiatów nie niszczy, chodzimy na podwórko!”

„Nie on?” pan Jan skrzywił się. „A kto? Duch? Proszę usunąć psa, inaczej pójdęW końcu pan Jan, widząc jak Burek grzecznie pomaga Zosi nieść zakupy, mruknął tylko „no dobrze, może ten pies nie jest taki zły” i od tamtej pory przestał narzekać, a choćby czasem rzucał mu kawałek kiełbasy przez balkon.

Idź do oryginalnego materiału