Dlaczego mam ci dziękować? To przecież twoje wnuczki!” – synowa zniszczyła wszystko, co było dobre

polregion.pl 15 godzin temu

Dzisiaj postanowiłam opowiedzieć o czymś, co bolało mnie od dawna. Nazywam się Barbara Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata, mieszkam w Poznaniu. Mój jedyny syn, Marek, ożenił się kilka lat temu z Kingą. Dziewczyna wydawała się sympatyczna, z dobrego domu. Starałam się nie wtrącać – to ich życie, ich zasady. Na początku widywałyśmy się tylko od święta. Nie narzucałam się, nie udzielałam nieproszonych rad. Cieszyłam się, iż syn jest szczęśliwy.

Gdy urodziła się ich pierwsza córeczka, Zosia, sama zaproponowałam pomoc. Pamiętam, jak Kinga wyglądała na wyczerpaną, z podkrążonymi oczami. Przychodziłam po pracy, by posiedzieć z wnuczką, żeby młoda mama mogła trochę odpocząć. Kinga nie prosiła – to ja się zgłosiłam. Nie był to dla mnie problem, w końcu to moja krew, moja mała Zosieńka.

Matka Kingi, swoją drogą, od początku nie kwapiła się do pomocy. Odwiedzała raz na kilka miesięcy, przynosiła czekoladki i znikała po godzinie. Żadnych pieluch, żadnych nocnych czuwań. Ale milczałam, by nie robić scen. Myślałam – może nie jest w stanie pomóc, może zdrowie nie pozwala.

Gdy na świat przyszła druga dziewczynka, Hania, sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. Kinga nie dawała już rady, zwłaszcza pod koniec ciąży. Wtedy byłam u nich niemal codziennie – spacerowałam z Zosią, gotowałam, sprzątałam, prasowałam ubranka. A potem… poprosili o coś niemożliwego.

Kinga miała wracać do pracy. Dzieci nie miało z kim zostawić. I wiecie, co wymyślili? Poprosili, żebym wzięła urlop bezpłatny – „na babski urlop”, jak to nazwała synowa – bym opiekowała się wnuczkami, gdy oni pracują. Na początku odmówiłam. Ale Marek, mój syn, tak błagał, iż serce mi zmiękło. W końcu się zgodziłam.

Cały rok opiekowałam się dziewczynkami. Czasem przywozili je chore – z gorączką, z katarem. Nocami nie spałam, w dzień bawiłam się z nimi, karmiłam, prowadzałam na spacery, prałam, leczyłam. Na jedzenie wydawałam własne pieniądze. Do apteki biegałam sama. Byłam wykończona… Ale pomagałam dalej, bo wierzyłam, iż rodzina to wzajemne wsparcie.

Ostatnio wspomniałam o remoncie. Moje mieszkanie potrzebuje odświeżenia – tynk się sypie, tapety odchodzą. Poprosiłam Marka i Kingę o drobną pomoc – nie całą kwotę, choćby część. Usłyszałam:
— Mamy dwoje dzieci, mamo, nie stać nas. Brakuje pieniędzy.
Wtedy nie wytrzymałam:
— A ja wam cały rok pomagałam, za swoje utrzymywałam wasze dzieci! Może teraz chociaż trochę mi pomożecie?

Kinga spojrzała na mnie zdziwiona i powiedziała:
— A dlaczego adekwatnie mam ci dziękować? To twoje wnuczki. Powinnaś się nimi zajmować.

Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Stałam w osłupieniu. A matka Kingi, ta, która zawsze stała z boku – to nie babcia? Dlaczego nikt jej nie wypomina, iż nie pomaga?

Tego dnia podjęłam decyzję. Nie będę już ich „automatyczną niańką”. Nie będę brać chorych wnuczek. Nie będę gotować rosołu, prać skarpet i czytać bajek do północy. Jestem babcią, nie służącą. Ja też mam swoje potrzeby.

Teraz widuję Zosię i Hanię tylko wtedy, gdy mam na to ochotę. Marek oczywiście przeprosił, mówił, iż Kinga nie chciała tak powiedzieć, iż była zdenerwowana. Ale to już… nie ma znaczenia. Wystarczy.

Sama odłożę na remont. Niech teraz sami sobie radzą. Może kiedyś Kinga zrozumie, iż wdzięczność to nie słabość. To szacunek. A bez szacunku nie ma rodziny.

Idź do oryginalnego materiału