Do łez… MAMA

newsempire24.com 1 dzień temu

Do łez… MAMO

Mama ma siedemdziesiąt trzy lata. Niska, przygarbiona, z wiecznie zajętymi rękami i spojrzeniem, w którym zmęczenie miesza się z ciepłem. Podaje mi torebkę i uśmiecha się przepraszająco:
— To gruszki, Aniu. Nie są bardzo ładne, ale swoje. Bez chemii. Lubisz je, prawda? Zabierz, proszę.

Biorę. Oczywiście biorę. I kefir też biorę, bo mama zawsze „przypadkiem zostawia jedną butelkę”, kiedy wie, iż wpadnę.

— Nie wyjeżdżasz od razu, zostaniesz jeszcze na parę kolacji… — dodaje cicho, niemal z nadzieją.

Siadam do samochodu. Odpalam silnik.
Znowu gdzieś jadę. Znowu uciekam. Praca, spotkania, sprawy, miasta, strefy czasowe, pośpiech… Wszystko ważne, wszystko pilne. Wpadam do mamy dopiero, gdy wszystko już zrobię — między kawą z przyjaciółkami a masażem, między prezentacją a lotem.

Nie przychodzę z pustymi rękami — przywożę jej rybę, ser, słodycze. Pytam, jak im się wiedzie z tatą. Słucham nieuważnie, przerywam, czasem choćby z przekąsem — no bo jakie tam u nich sprawy w ich wieku? Żyję obok.

Mama na pewno powie, iż jestem „wiecznie rozebrana”, iż gardło trzeba osłaniać, iż kaszel to przez „rozpiętą kurtkę”, i iż pracuję za dużo. Powtórzy, iż życie — tak, trudne, iż rozumie, i iż nic się nie stało, iż rzadko bywam.

A mieszkamy zaledwie czterdzieści kilometrów od siebie.

Dzwonię do niej prawie codziennie. Opowiada powoli, szczegółowo:
— Na targu pomidory podrożały. A u twojej siostry na wsi ciężko, sama ciągnie gospodarstwo. Pietruszkę po deszczu trzeba znów ciąć. A nasz kot, Mruczek, rozbił sobie oko, nie wiemy, gdzie się włóczył…

Słucham. Czasem — tylko z grzeczności.

Wydaje mi się, iż w jej życiu nic ważnego się nie dzieje.

Denerwuję się, gdy narzeka na serce, a do lekarza iść nie chce. A co ja mogę? Nie jestem przecież doktorem! Mówię jej: „Mamo, no proszę, idź! No bo ja nie wiem, co ci przepisać!”

A ona nagle zupełnie inaczej, cicho:
— A komuż jeszcze się poskarżyć, córeczko, jak nie tobie?..

I moje palce zamierają na słuchawce.

Bo to prawda. Bo ja jestem jej człowiekiem. Jedynym naprawdę bliskim.

I oto ja, zapominając o całym świecie, zrywam się. Pędzę do niej. Bez zapowiedzi. Bez planu. Po prostu, bo trzeba.

A ona — jakby czekała. Już stoi w progu z ręcznikiem. Już smaży rybę. Tata kroi arbuza, wyciąga butelkę domowego wina:
— Młode. Dopiero co przefementowało — mówi z dumą.

Odmawiam wina — prowadzę. Kiwa głową, nalewa sobie. Śmiejemy się. Głośno, szczerze.

Zimno mi. Otulam się w mamę ciepły sweter. Ona natychmiast biegnie włączyć piekarnik:
— Zaraz ogrzejemy kuchnię, żebyś nie marzła.

I znów jestem mała. Znów ta dziewczynka, której wszystko dobrze. Którą kochają. Którą karmią kolacją. Dla której grzeją powietrze w pokoju.

Wszystko pyszne. Wszystko ciepłe. Wszystko prawdziwe.

Mamo, najdroższa, jedyna…
Tylko żyj.
Długo. Bardzo długo.
Bo nie wiem, jak to — żyć, nie słysząc twojego głosu w słuchawce.
Bo nie wiem, jak to — bez twojej kuchni, gdzie zawsze starasz się, żeby mi było ciepło.
Bo cokolwiek by się działo na świecie — muszę mieć punkt oparcia. I tym punktem zawsze byłaś ty.

Mamo.
Po prostu bądź…

Idź do oryginalnego materiału