Wpada bez zaproszenia
Zofia Kazimierzówna przymierzała przed lustrem już trzeci strój tego wieczoru, gdy z sąsiedniego mieszkania dobiegły pierwsze dźwięki muzyki. Kobieta skrzywiła się, odłożyła niebieską bluzkę i nasłuchiwała. Na zegarze było wpół do ósmej — jeszcze za wcześnie na skargi, chociaż sąsiadka Wiesia raczej nie urządzała hałaśliwych spotkań.
— Może urodziny kogoś — mruknęła Zofia, wciągając szary sweter. — Chociaż mogła uprzedzić.
Muzyka stawała się coraz głośniejsza, dołączyły do niej śmiechy i rozmowy. Zofia podeszła do ściany dzielącej ich mieszkania i delikatnie przyłożyła ucho. Głosów było wiele, na pewno więcej niż kilka osób.
Zadzwoniono do drzwi. Zofia, wciąż w domowym swetrze, zerknęła przez wizjer. Na progu stała sąsiadka z parteru, Jadwiga Stanisławówna, z wymuszonym uśmiechem.
— Dobry wieczór — zaczęła ta, ledwo doczekawszy się otwarcia drzwi. — Wie pani może, co Wiesława Marianna świętuje? Muzyka huczy na całą klatkę.
— Nie wiem — szczerze odpowiedziała Zofia. — Dziwne mi to też. Zwykle taka cicha.
— A może jej tam wcale nie ma? — zniżyła głos Jadwiga. — Może ktoś obcy się włamał? Czasy teraz takie…
Kobiety wymieniły spojrzenia. Wiesława żyła sama, pracowała w bibliotece, prowadziła stateczne życie. Nigdy nie widziano u niej hałaśliwego towarzystwa.
— Chodźmy razem, zapytajmy — zaproponowała Zofia. — jeżeli coś nie tak, wezwiemy policję.
Weszły na wyższe piętro. Muzyka lała się wprost spod drzwi, słychać było okrzyki i czyjś głośny śmiech. Zofia nacisnęła dzwonek.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Na progu stała Wiesława, ale jakaś zupełnie inna — włosy rozczochrane, policzki zaczerwienione, w ręku kieliszek z czymś musującym. Miała na sobie jaskrawą czerwoną sukienkę, której Zofia nigdy u niej nie widziała.
— Ojej! — wykrzyknęła Wiesia, szeroko się uśmiechając. — Sąsiadeczki kochane! Wchodźcie, wchodźcie! U nas tu impreza!
— Jaka impreza, Wiesiu? — ostrożnie zapytała Zofia, zaglądając przez ramię sąsiadki do środka.
Rzeczywiście, było tam całe towarzystwo. Osiem osób, może więcej. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku, wszyscy elegancko ubrani, z kieliszkami w dłoniach. Na stole królował ogromny tort, zakąski i butelki szampana.
— A co za różnica! — zamachała rękami Wiesia. — Życie to święto! Wchodźcie, poczęstujcie się!
— Wiesiu, a kim są ci ludzie? — nie ustępowała Jadwiga. — Skąd się wzięli?
— Przyjaciele! — radośnie oznajmiła gospodyni. — Starsi, dobrzy przyjaciele! Poznaliśmy się, zaprzyjaźnili, no i świętujemy naszą przyjaźń!
Z głębi mieszkania dobiegł męski głos:
— Wiesia! Chodź tu! Będziemy wznosić toast!
— Idę, idę! — odkrzyknęła. — Dziewczyny, naprawdę, wchodźcie! Albo ja później do was wpadnę, wszystko opowiem!
Drzwi się zatrzasnęły. Sąsiadki zostały na korytarzu, próbując przetrawić to, co zobaczyły.
— Coś tu nie gra — pokręciła głową Jadwiga. — Nasza Wiesia i nagle taka kompania… A faceci tam jacyś podejrzani. Jeden wyglądał jak typowy cwaniak.
— Może się zakochała? — zasugerowała Zofia. — Zdarza się. Miłość zmienia ludzi.
— W pięćdziesiąt pięć lat? No nie żartuj!
Zofia chciała zaprotestować, iż pięćdziesiąt pięć to nie wyrok, ale muzyka nagle przygłaśniła wszystkie rozmowy.
Rano Zofia obudziła się w ciszy. Niezwykłej, niemal dzwoniącej ciszy. Zasnęła przy dźwiękach muzyki, która ucichła dopiero około trzeciej nad ranem. Teraz za ścianą było cicho jak makiem zasiał.
Wychodząc do pracy, spotkała w klatce Jadwigę.
— No jak, wyspałaś się? — zażartowała ta. — Ja całą noc przewracałam się z boku na bok. A rano wyjrzałam przez okno — pod blokiem stały jakieś drogie auta. Teraz ich nie ma.
— Pewnie goście wyjechali.
— Właśnie. A kim oni byli, ciekawam? I co naszej Wici nagle strzeliło do głowy?
W przerwie obiadowej Zofia wstąpiła do sklepu spożywczego przy pracy. Przy kasie stała znajoma postać — Wiesława Marianna, tyle iż teraz w swoim zwykłym szarym płaszczu i ciemnej chuście. Kupowała chleb, mleko i paczkę najtańszych parówek.
— Wiesiu! — zawołała Zofia. — Co u ciebie? Jak wczorajsza impreza?
Wiesia odwróciła się i Zofia aż westchnęła. Twarz sąsiadki była szara, oczy zaczerwienione, jakby całą noc płakała.
— Jaka impreza? — cicho powtórzyła Wiesia.
— No u ciebie wczoraj byli goście, muzyka, zabawa…
— Ach, to… — Wiesia odwróciła się do kasy. — Pomylili się. Nie do tego mieszkania trafili.
— Jak to pomylili? Przecież sama nas zapraszałaś!
— Nie pamiętam — pokręciła głową Wiesia. — Może ci się przyśniło.
Zapłaciła i gwałtownie wyszła, zostawiając Zofię w kompletnej konsternacji.
Wieczorem Zofia nie wytrzymała i zapukała do sąsiadki. Wiesia otworzyła nie od razu, długo majstrowała przy zamkach.
— Mogę wejść? — zapytała Zofia.
— Lepiej nie — zawahała się Wiesia. — Bałagan po… po sprzątaniu.
— Wiesiu, co się stało? Jakaś taka jesteś dziś.
Wiesia stała przez chwilę w wahaniu, w końcu cicho powiedziała:
— Wchodź.
Mieszkanie wyglądało, jakby rzeczywiście odbyła się tu impreza. Wszędzie leżały plastikowe kubki, na podłodze błyszczały odłamki stłuczonego kieliszka, na stole zaschły resztki tortu. Ale najbardziej dziwił zapach — obcych perfum, papierosów, których Wiesia nie paliła.
— Wiesiu, co tu się wydarzyło?
Wiesia opadła na fotel, objęła głowę rękami.
— Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Wczoraj rano poszłam do biblioteki, jak zawsze. A gdy wróciłam… oni już tu byli.
— Kto — oni?
— Ludzie. Obcy ludzie. SZofia spojrzała w oczy Wiesi i w ich głębi dostrzegła coś, czego nie zauważyła wcześniej — błysk prawdziwego, czystego szczęścia, które mogło być albo darem losu, albo najgorszą pułapką, ale w tej chwili nie miało to już znaczenia.