Kobieta uratowała wnuka bogacza z lodowatej wody, a on zaoferował jej pracę po wyjściu na wolność.

polregion.pl 2 godzin temu

Zimne powietrze kłuło twarz jak igłami, ale Jerzy nie czuł chłodu. W środku wszystko w nim zamarzło — serce stało się lodową bryłą, która była zimniejsza od każdej zamieci. Stał pośród zaśnieżonego parku, otulony wieczornym półmrokiem, i gorączkowo wpatrywał się w przechodniów, próbując dostrzec tę jedną małą postać w jaskrawoczerwonym kombinezonie. Krzyś. Jego wnuk.

Dla Jerzego ten chłopiec był całym światem. Ściskając w dłoni telefon, w myślach przeklinał chwilę, gdy oderwał się na istotny służbowy telefon. Tylko jedna chwila nieuwagi — a teraz jego serce ściskało się ze strachu i winy. Katował się bezlitośnie, każdym nerwem, każdą komórką swojego zahartowanego ciała.

W głowie kołatała mu się jedna fraza, jak refren strachu: „Stracę go.” W ostatnim roku życie Jerzego stało się pasmem nieodwracalnych strat. Najpierw odeszła żona — cicho, niemal niezauważalnie, jakby zgasła pod ciężarem choroby. Potem nadeszła straszna wiadomość z Himalajów — tam zginęli jego córka i zięć. Rodzice Krzysia.

Ten chłopiec z poważnym spojrzeniem i wzruszającym uśmiechem był teraz jedynym, co łączyło Jerzego z przeszłością. Jedyną podporą. Myśl o straceniu go wywoływała fizyczny ucisk w gardle. Chwytał się go jak tonący brzytwy. Nie potrafił choćby wyobrazić sobie życia bez niego.

Panika narastała. Krzyknął, zrywając głos:

— Krzyś! Krzysiu! Gdzie jesteś?!

Odpowiedziała mu tylko cisza i świst wiatru niosącego śnieżną krupy. Przechodnie rzucali na niego osądzające spojrzenia — dla nich był tylko roztargnionym dziadkiem, który zgubił dziecko. Nikt nie wiedział, ile bólu kryje się za tym krzykiem.

I gdy nadzieja była już na wyczerpaniu, dobiegł cienki, przestraszony głos — od strony rzeki. Jerzy zastygł. To był głos Krzysia. Krzyk, od którego krew krzepnie w żyłach.

Bez namysłu rzucił się w stronę brzegu. Wiedział, jak zdradliwa była ta rzeka. Lód wydawał się mocny, ale pod puszystym śniegiem kryły się niebezpieczne przeręble. I tam, w czerniejącej wodzie, miotała się mała postać w czerwonym kombinezonie. Krzyś.

Serce Jerzego runęło w dół. Biegł, grzęznąc w zaspach, potykając się, tracąc oddech. Wydawało się, iż dystans jest nie do pokonania. Widział, jak wnuk walczy z lodowatą wodą, jak ubranie ciągnie go w dół. Rozumiał: nie zdąży. ale w tej samej chwili, gdy rozpacz miała już go pochłonąć, z cienia wyłoniła się ciemna postać. Kobieta.

Poruszała się błyskawicznie, niemal zwierzęco — rozciągnięta na lodzie, sunęła po nim, docierając do przerębli. Jednym mocnym ruchem wyciągnęła Krzysia na lód, a potem ciągnęła go w stronę brzegu.

Jerzy podbiegł, wyrwał wnuka ze śniegu, przycisnął do siebie tak mocno, jak tylko mógł. Chłopiec płakał, drżał. Bez słowa Jerzy rzucił kobiecie:

— Za mną. Do domu. Rozgrzejemy się.

Posłusznie poszła za nim.

W samochodzie, owinięty w dziadkową kurtkę, Krzyś stopniowo się uspokajał. Lekarz go zbadał i powiedział, iż wszystko będzie dobrze. W domu Jerzy ułożył chłopca do snu, a sam powoli wszedł do kuchni, gdzie czekała na niego kobieta w jego starym szlafroku. Wyglądała na wątłą, wyczerpaną, z głębokim bólem w oczach.

— Jak się pani nazywa? — spytał, podając jej kubek z herbatą.

— Anna.

— Dziękuję. Pani uratowała mojego wnuka. Mój jedyny skarb. Nie ma pani pojęcia, co to dla mnie znaczy.

Chciał wcisnąć jej pieniądze, ale ona odsunęła dłonie.

— Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Po prostu byłam w pobliżu. Każdy by tak postąpił.

Jerzy widział, iż mówiła prawdę. Ani chciwości, ani wyrachowania — tylko zmęczenie i smutek.

— Może potrzebuje pani pracy? — spytał łagodnie. — Mam restaurację. Potrzebuję pomocy w kuchni. Niewielka pensja, ale stała. jeżeli się pani zgodzi — będę wdzięczny.

Anna podniosła oczy, pełne łez.

— Dziękuję… Tak, zgadzam się.

Minęło kilka tygodni. Jerzy był zajęty opieką nad Krzyśiem i pracą. ale coraz częściej łapał się na tym, iż obserwuje Annę. Pracowała sumiennie, z niezwykłą precyzją i wyczuciem. Czasem pomagała kucharzom, radami, które wydawały się płynąć jakby miała za sobą całe życie w kuchni.

Pewnego dnia zdarzył się kryzys — istotny urzędnik zamówił bankiet z wyjątkowymi wymaganiami, a terminy były niemal niemożliwe. Dla restauracji — szansa na nowy poziom. Dla Jerzego — ogromne ryzyko.

Lecz właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczył, jak głęboką wiedzę miała Anna, znacznie wykraczającą poza zmywanie naczyń. Przejęła kontrolę nad sytuacją, zorganizowała pracę, zaproponowała rozwiązania. A bankiet wypadł idealnie.

Wtedy Jerzy zrozumiał: przed nim nie była tylko pomocnica. Przed nim stała osoba, której mógł zaufać. Osoba, która również szukała drugiej szansy — i znalazła ją w pracy, w rodzinie, która niespodziewanie stała się jej udziałem.

Jerzy był już przygotowany na nieprzespaną noc w restauracji, kontrolując przygotowania do najważniejszego bankietu w ich karierze. Rozważał różne scenariusze, próbując przewidzieć każdy krok. I właśnie w momencie, gdy napięcie sięgnęło zenitu, zadzwonił telefon.

Dzwonił Witold, jego szef kuchni, człowiek niezastąpiony i oddany pracy. W głosie było tyle bólu i rozpaczy, iż Jerzy od razu zrozumiał — coś się stało.

— Jerzy, tragedia… — zachrypiał w słuchawkę. — Spadłem ze schodów… Złamałem nogę. Jest w gipsie. Nie mogę pracować.

Serce Jerzego zamarło.

— Witold, a menu? Zacząłeś już? Co z zamówieniem Kowalskiego?

— Nie, — odpowiedział winowajczo szef. — Dopiero miałem się zabrać… Przepraszam, zawiodłem cię.

Jerzy odłożył telefon. Przed oczami wirowała mu czarna pustka. Niepowodzenie takiego zamówienia oznaczało utratę reputacji, którą budował latami. Rozpacz ogarnęła go całkowicie.Jerzy spojrzał na krzątającą się w kuchni Annę, uśmiechnął się przez łzy i zrozumiał, iż jego życie znów ma sens, bo los dał mu nie tylko drugą szansę, ale i miłość, która odmieniła wszystko.

Idź do oryginalnego materiału