„Kogo ty do domu wprowadzasz, synku…”
Weronika Kowalska cały dzień spędziła w kuchni. Przygotowała ulubione sałatki, nadziewała gołąbki, upiekła kurczaka z chrupiącą skórką. Tego dnia był wyjątkowy moment — jej syn, Bartosz, po raz pierwszy miał przyprowadzić swoją narzeczoną.
Dom lśnił czystością, obrus był idealnie wyprasowany, a ciasto stygło na parapecie. Weronika kilkukrotnie poprawiała włosy, spoglądała w lustro i z bijącym sercem czekała — tak bardzo chciała spodobać się przyszłej synowej.
Rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Weronika wyprostowała plecy: „To oni!” — pomyślała i już miała wyjść do przedpokoju, gdy nagle usłyszała stłumione głosy.
— Bartek, ty na poważnie? To twoje mieszkanie?… To jakiś skansen — prychnęła z przekąsem Dagmara.
— Cicho, Daga… Mama usłyszy. No dlaczego tak…
— Niech słyszy! Może w końcu zrozumie, iż ten grat powinien dawno trafić na śmietnik! — ze złością kopnęła starą komódkę w korytarzu.
— Co ty sobie pozwalasz?! — Weronika wyszła z pokoju, twarz jej zbladła, oczy błyszczały. — Jesteś w moim domu, nie na targowisku.
Zapadła ciężka cisza.
Dagmara choćby nie przeprosiła. Przy kolacji kręciła nosem, ledwo tknęła jedzenie, cały czas wspominając, iż wystrój jest „komunistyczny”, i iż na pewno nie zamieszkają tu, póki nie zrobią kapitalnego remontu.
Weronice zrobiło się słabo. W milczeniu wstała, wyszła na balkon i przycisnęła dłoń do piersi. Po raz pierwszy od trzydziestu lat żałowała, iż sama wychowała syna. Mąż odszedł, gdy Bartek miał niecały rok. Dźwigała wszystko sama — pracę, wychowanie, dom.
A teraz ten dom stał się kością niezgody dla obcej kobiety.
Gdy Dagmara oznajmiła, iż jest w ciąży, Weronika milczała. Już wiedziała: ten związek nie wróży nic dobrego. Zbyt różne wartości. Ale dla dziecka, dla syna… Zaproponowała: „Zamieszkajcie tu. Mieszkanie jest duże. Możecie wyremontować pokój po swojemu”.
— Jeden pokój to za mało! — warknęła Dagmara. — Chcemy sprzedać ten złom i kupić dwa mieszkania.
— Nie pozwolę roztrwonić tego, co moi rodzice budowali całe życie! — Weronika nie wytrzymała.
Następnego dnia Bartosz przyniósł dokumenty. Prosił o wydzielenie jego części. Weronika, nie patrząc, podpisała.
— Sprzedawaj. Rób, jak uważasz. Tylko pamiętaj: z tym domem tracisz nie ściany, ale część rodziny.
Tydzień później Weroniki nie było. Cicho, nocą, we śnie. Bartosz znalazł jej zdjęcia na parapecie. Na jednym — trzymała go, niemowlaka, przy babcinym fortepianie.
Stał w pustym pokoju, gdzie teraz słychać było tylko echo.
A meble… Meble Dagmara już zdążyła sprzedać.
Po trzech latach Bartosz mieszkał w swojej kawalerce. Sam. Dagmara z dzieckiem — osobno. A odrestaurowany stary stół z zielonym suknem stał w kącie. Obok — zdjęcie mamy. I każdego wieczoru w myślach prosił ją o przebaczenie…