„Kogo do domu wprowadzasz, synku…”
Krystyna Kowalska cały dzień spędziła w kuchni. Przygotowała ulubione sałatki, nadziały gołąbki, upiekła kurczaka z chrupiącą skórką. Dziś był wyjątkowy dzień — jej syn, Tomasz, miał po raz pierwszy przyprowadzić swoją narzeczoną.
Dom lśnił czystością, obrus był idealnie wyprasowany, a ciasto stygło na parapecie. Krystyna kilka razy poprawiała włosy, spoglądała w lustro i z niepokojem wyczekiwała — tak bardzo chciała spodobać się przyszłej synowej.
Rozległ się dźwięk przekręcanego klucza. Krystyna wyprostowała plecy: „To oni!” — pomyślała i już miała wyjść do przedpokoju, gdy nagle usłyszała przyciszone głosy.
— Tomasz, ty na serio? To twoje mieszkanie?… To jakieś muzeum — prychnęła z pogardą Kinga.
— Cicho, Kinga… Mama usłyszy. Po co tak…
— Niech słyszy! Może w końcu zrozumie, iż ten grat dawno powinien trafić na śmietnik! — ze złością kopnęła stary kredens w przedpokoju.
— Co pani sobie pozwala?! — Krystyna wyszła z pokoju, twarz jej zbladła, oczy błyszczały. — Jesteście w moim domu, nie na targowisku.
Zapadła ciężka cisza.
Kinga choćby nie przeprosiła. Przy kolacji kręciła nosem, ledwo tknęła jedzenie, ciągle wspominała, iż wystrój jest „komunistyczny”, i w ogóle — nie zamierzają tu mieszkać, dopóki nie zrobią kapitalnego remontu.
Krystynie zrobiło się fizycznie niedobrze. Wstała w milczeniu, wyszła na balkon, przycisnęła dłoń do piersi. Po trzydziestu latach po raz pierwszy żałowała, iż sama wychowała syna. Mąż odszedł, gdy Tomek nie miał choćby roku. Dźwigała wszystko sama — pracę, wychowanie, dom.
A teraz ten dom stał się przeszkodą dla obcej kobiety.
Gdy Kinga oznajmiła, iż jest w ciąży, Krystyna milczała. Już wiedziała: z tego związku nic dobrego nie wyniknie. Zbyt różne wartości. Ale dla dziecka, dla syna… Zaproponowała: „Mieszkajcie tu. Mieszkanie duże. Jeden pokój możecie wyremontować pod siebie”.
— Jeden pokój to za mało! — warknęła Kinga. — Chcemy sprzedać ten złom i kupić dwa mieszkania.
— Nie pozwolę roztrwonić tego, co moi rodzice budowali całe życie! — Krystyna nie wytrzymała.
Następnego dnia Tomasz przyszedł z dokumentami. Prosił o wydzielenie jego udziału. Krystyna, nie patrząc, podpisała.
— Sprzedaj. Rób, jak uważasz. Tylko pamiętaj: z tym domem tracisz nie ściany, ale część swojej rodziny.
Po tygodniu Krystyny zabrakło. Cicho, nocą, we śnie. Tomasz znalazł jej zdjęcia na parapecie. Na jednym — trzymała go, niemowlaka, przy babcinym fortepianie.
Stał w pustym pokoju, gdzie teraz słyszało się tylko echo.
A meble… Meble Kinga już zdążyła sprzedać.
Po trzech latach Tomasz mieszkał w swojej kawalerce. Sam. Kinga z dzieckiem — osobno. A odrestaurowany stary stół z zielonym suknem stał w kącie. Obok — zdjęcie mamy. I każdego wieczoru prosił ją w duchu o przebaczenie…