Mąż pod pantoflem spotyka się ze mną w tajemnicy

polregion.pl 1 tydzień temu

Syn jest tak podporządkowany żonie, iż spotyka się ze mną tylko po kryjomu

Ja, Helena Bogucka, sama wychowywałam swojego syna, Bartosza. Może to moja wina, iż stał się tak zależny od żony, ale ta myśl rozdziera mi serce. Moja przyjaciółka z lat młodości, Wanda, powiedziała wprost: „Za bardzo go rozpieszczałaś.” Jej słowa bolały, ale zmusiły do refleksji. Teraz mieszkam w małym miasteczku pod Lublinem, rzadko widując syna i wnuczkę, bo jego żona, Kinga, całkowicie nim zawładnęła, a ja stałam się obca w ich życiu.

Bartosz przyszedł na świat, gdy dawno już zapomniałam o jego ojcu, z którym żyłam w nieformalnym związku przez cztery lata. Mój ojciec, zamożny kupiec, podarował mi mieszkanie po szkole, abym czuła się niezależna. W młodości było ono centrum zabaw, ale wszystko się zmieniło, gdy poznałam jego. Miłość wydawała się wieczna, ale ciąża zaskoczyła mnie. Nie wahałam się ani chwili – w myślach już tuliłam dziecko. Ojciec Bartosza próbował odzyskać moje uczucia, ale odsunęłam się. Rozstaliśmy się przed porodem. Rodzice błagali, by zachować związek dla dobra syna, ale ja upierałam się: „Będę mu i matką, i ojcem.” Ojciec wzruszył tylko ramionami: „Twoje życie.”

Gdy Bartosz miał siedem lat, mój ojciec odszedł. Dotąd nie brakowało nam niczego: zabawki, ubrania, podróże – syn miał wszystko. Nie był rozpieszczony, a przyjaciółki dziwiły się: „Jak wychowałaś takiego grzecznego chłopca w dostatku?” Z dumą odpowiadałam: „Po prostu go kocham. Jest moim jedynym mężczyzną.” Wtedy nie przyszło mi do głowy, iż mój „jedyny mężczyzna” dorośnie i wybierze inną kobietę, odsuwając mnie w cień. Byłam pochłonięta jego nauką, służbą. By Bartosz uniknął wojska, dogadałam się z komendantem, więc „służył” w garnizonie, a ja codziennie nosiłam mu jedzenie, by zobaczyć jego uśmiech.

Po wojsku Bartosz zaczął studia, gdzie na trzecim roku spotkał Kingę. Gdy pierwszy raz ją ujrzałam, ścisnęło mi się serce. Była piękna, ale jej wzrok – ostry, zimny – budził niepokój. Od razu wyczułam, iż ta dziewczyna zawładnie Bartoszem. I tak się stało. Stał się jej cieniem, spełniał każde życzenie, wydawał wszystkie oszczędności na prezenty, wymyślał niespodzianki, tylko by jej dogodzić. Kinga nie manipulowała otwarcie – po prostu pozwalała mu się kochać, a on w niej tonął. Nasze rozmowy ograniczyły się do jego zachwytów nad nią. Wiedziałam, iż tracę syna, ale ukrywałam ból, starając się być uprzejma dla przyszłej synowej.

Przed ślubem Kinga przedstawiła swoje wymagania: wesele miało być wystawne. Wydałam niemal wszystkie oszczędności, by ją zadowolić. ale to nie wystarczyło – przepisałam Bartoszowi swoje mieszkanie, przeprowadzając się do matki. To była moja największa pomyłka. Gdy Kinga dowiedziała się, iż mieszkanie jest tylko na syna, wybuchła awantura. Następnego dnia Bartosz pobiegł do notariusza i przepisał je na nich oboje. Czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg – moja ofiara nic dla niej nie znaczyła. Od tamtej pory Kinga żywiła do mnie urazę, a ja stałam się niechcianym gościem w domu, który kiedyś był mój.

Gdy urodziła się ich córka, Zosia, wszystko stało się jeszcze gorsze. Kinga całkowicie zawładnęła Bartoszem: pracował, utrzymywał rodzinę, a w domu spełniał każde jej polecenie. Wymyśliła pretekst, by zakazać mi spotkań z wnuczką. „Zosia ma alergię przez twoje koty – oświadczyła. – Przynosisz sierść na ubraniach, to szkodzi dziecku.” To było niedorzeczne, ale Bartosz uwierzył. Sam poprosił, żebym nie przychodziła, patrząc w podłogę: „Będę wpadał od czasu do czasu.” Jego słowa ciąły jak nóż. Mój syn, którego wychowałam, stał się obcy, poddany żonie, która odgrodziła go ode mnie.

Teraz Bartosz odwiedza mnie ukradkiem, jak złodziej. Rozmawiamy pół godziny o błahostkach, unika mojego wzroku, po czym ucieka, byle się nie spóźnić do Kingi. Zosię widuję rzadko – tylko na przedszkolnych przedstawieniach lub występach jej zespołu tanecznego, pod czujnym okiem synowej, która nie pozwala nam się przytulić. Oczy wnuczki zaczynają już przypominać chłodne spojrzenie matki, i to mnie przeraża. Serce pęka z tęsknoty – tracę nie tylko syna, ale i wnuczkę.

Chciałabym to zmienić, ale nie wiem jak. Kinga wzniosła mur, którego nie da się przebić. Bartosz, mój chłopiec, stał się jej marionetką, a ja – zbędnym elementem w ich życiu. Przyjaciółka miała rację: zbyt go rozpieszczałam, i teraz nie potrafi się mi przeciwstawić. Ale jak to naprawić, nie niszcząc rodziny syna? Każda jego tajemna wizyta to przypomnienie, iż go straciłam. Żyję z tym bólem, marząc, by przytulić Zosię, porozmawiać z Bartoszem szczerze, ale Kinga stoi między nami jak nieprzekraczalna bariera. I boję się, iż to rozdarcie stanie się wieczne.

Idź do oryginalnego materiału