Miłość nie pyta o wiek: historia Alicji
Kiedy wiele lat temu do naszego prowincjonalnego Tarnobrzega przyjechała wysoka, pełna gracji, niesamowicie piękna kobieta z Wilna, całe podwórko zamarło. Nazywała się Alicja Bronisławówna i wyglądała, jakby spadła z innej planety – szlachetna postawa, powściągliwy uśmiech, spojrzenie, od którego mężczyźni tracili głowę, a kobiety… cóż, jedne zazdrościły, a drugie podziwiały. Przyjechała po studiach na tzw. nakaz pracy, a nam, miejscowym, wydawało się, iż na naszą ulicę wkroczyła prawdziwa obca.
Alicja nigdy nie potrzebowała butików ani sklepów. Wystarczył kawałek materiału, szpulka nici i igła – po paru dniach wychodziła na ulicę w płaszczu, który mógłby uświetnić okładkę modowego czasopisma. Sama szyła, haftowała, dziergała, a delikatne wzory na jej ubraniach wywoływały szepty i zawiść. My, dzieciaki, biegaliśmy do jej domu, bawiliśmy się jej kolorowymi parasolkami – miała ich całą kolekcję! A ona, śmiejąc się, uczyła nas „defilady” i pozwalała udawać, iż jesteśmy modelami na pokazie mody.
Mimo adoracji mężczyzn, Alicja Bronisławówna długo nie wychodziła za mąż. Może przerażała ich jej niezależność, uroda, a przede wszystkim – godność. Ale wszystko zmieniło się po czterdziestce. Wtedy pracowała jako ekonomistka w fabryce mebli i wdała się w burzliwy romans z dyrektorem. Facet był żonaty, więc plotek nie brakowało. Zwłaszcza gdy na świat przyszedł syn – Tadeusz, łudząco podobny do ojca. Po podwórku pełzały szepty, potępienia, syki za plecami. Ale Alicja trzymała się dumnie. Zwolniła się z pracy, ale nie została bez grosza. Jej wybraniec postąpił uczciwie: zapewnił jej byt, kupił mieszkanie, i, jak nietrudno zgadnąć, meble były oczywiście z tej samej fabryki.
Dorastałam razem z Tadkiem – tym właśnie chłopcem. Nasza piaskownica, zabawy, święta. Alicja dogadywała się ze wszystkimi kobietami na osiedlu, pomagała, szyła, cały czas witała nas ciepłem. Jej mieszkanie było jak oaza – otwarte drzwi, zapach ciasta, życzliwe oczy. Ale przed szkołą moją rodzinę przenieśli do innej dzielnicy, i kontakt z nimi się urwał.
Lata później, już po studiach, podczas delegacji w Lublinie nagle zobaczyłam znajomy chód. Kobieta wsiadała do samochodu, pomagał jej mężczyzna, w którego rysach z niedowierzaniem rozpoznałam dorosłego Tadka. Podeszłam i nagle otworzyły się drzwi:
— Kasiu! Poznałaś? A ja cię od razu! — to była ona, Alicja Bronisławówna, niezmienna, elegancka, pełna życia.
Pojechaliśmy razem, gadając. I nagle powiedziała coś, od czego dostałam gęsiej skórki:
— Wyobraź sobie, zakochałam się… W moim wieku! Poznałam Wiesława na urlopie nad morzem, początkowo to miał być tylko urlopowy romans, a potem stało się coś więcej. Pięć lat razem… A teraz jego dzieci – dorosłe, zabezpieczone – boją się, iż im „zabiorę” dom. Zaczęły się pretensje, naciski… Zobojętniał i się rozstaliśmy.
W jej głosie była smutek, ale oczy nie straciły blasku. Pożegnałyśmy się przed hotelem. Odjechała z synem, a ja wróciłam do pokoju i długo nie mogłam zasnąć.
Minęło kilka lat. Zupełnym przypadkiem spotkałam Tadka w kawiarni. Siedzieliśmy, wspominając dzieciństwo, i opowiedział mi ciąg dalszy:
— Mama nie wytrzymała. Pojechała do niego. Sama, bez ostrzeżenia. A w drodze – wylew. Zadzwonili ze szpitala, pognałem tam. Lekarze nie dawali szans… Ale wygrzebała się. Wyobrażasz? Wróciła do domu po miesiącu.
Byłam w szoku. Kobieta, która miała już ponad siedemdziesiąt lat, rzuciła się w podróż do innego miasto – przez miłość. Nie dla pieniędzy, nie dla korzyści – po prostu dlatego, iż nie umiała bez niego żyć. Spytałam:
— Jak się teraz czuje?
Tadek uśmiechnął się pod nosem:
— Ostatnio sprzątałem u niej w szafie – znalazłem torbę. Paszport, kosmetyczka, sukienka, bilety… Znowu się pakuje! Mówię: „Mamo, dopiero co doszłaś do siebie!” A ona: „Trzeba żyć, Tadziu. Dopóki serce bije, trzeba kochać.”
Siedziałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Przed oczami znów stanęła tamta Alicja Bronisławówna z dzieciństwa – barwna, wolna, niepodporządkowana żadnym zasadom. Wcale się nie zmieniła. Stała się tylko silniejsza.
I wtedy zrozumiałam: miłość nie pyta o wiek. Nie da się jej zamknąć w schematach. Przychodzi, gdy dusza jest otwarta – choćby jeżeli ma się ponad siedemdziesiąt lat. Najważniejsze, żeby mieć odwagę ją przyjąć.