Zostawiono mnie na progu obcego mieszkania. Dwadzieścia pięć lat później przyszła do mnie jako sprzątaczka, nie rozpoznając w pani domu tej samej córki.
„Kim jest dziecko bez korzeni? Nikim. Tylko duchem, który przypadkiem znalazł dla siebie powłokę.”
— Zawsze czułaś się jak duch? — zapytał Krzysztof, delikatnie mieszając kawę na mojej przestronnej kuchni.
Spojrzałam na niego. Na jedynego człowieka, który znał całą prawdę. Tego, który pomógł mi ją odnaleźć — kobietę, która niosła mnie pod sercem, a potem wyrzuciła jak niepotrzebny brudnopis.
Mój pierwszy krzyk nie stopił jej serca. Jedyna rzecz, która po niej została — kartka na tanim kocyku: „Wybacz mi.” Jedno słowo. Cała miłość, której nigdy nie miałam poznać.
Jadwiga Nowak i Stanisław Kowalski, starsze bezdzietne małżeństwo, znaleźli mnie wczesnym październikowym rankiem. Otworzyli drzwi i zobaczyli płaczący zawiniak. Mieli dość człowieczeństwa, by nie odesłać mnie do przytułku, ale na miłość zabrakło im serca.
— Mieszkasz w naszym domu, Krystyno, ale pamiętaj: jesteś dla nas obca, a my dla ciebie też — powtarzała mi Jadwiga Nowak każdego roku w dzień, gdy mnie znaleźli.
Ich mieszkanie stało się moją klatką. Dali mi kąt w przedpokoju z rozkładanym łóżkiem. Jadłam osobno, dojadając ich zimne resztki. Ubrania kupowali na targowiskach — zawsze o kilka rozmiarów za duże. „Dorośniesz” — mówiła. Tyle iż gdy dorastałam, rzeczy rozpadały się już ze starości.
W szkole byłam wyrzutkiem. „Podrzutek”, „bezdomna” — szeptano za moimi plecami.
Nie płakałam. Po co? Gromadziłam w sobie wszystko: siłę, wściekłość, determinację. Każdy policzek, każde zimne spojrzenie stawało się paliwem.
W wieku trzynastu lat zaczęłam pracować: rozdawałam ulotki, wyprowadzałam psy. Pieniądze chowałam w szparze między podłogami. Pewnego dnia Jadwiga Nowak je znalazła.
— Ukradłaś? — zapytała, ściskając pomięte banknoty. — Wiedziałam, iż krwi nie oszukasz…
— To moje. Zarobiłam — odpowiedziałam.
Rzuciła pieniądze na stół:
— Więc płać. Za jedzenie. Za dach. Już czas.
Do piętnastego roku życia pracowałam w każdą wolną chwilę. W siedemnastym dostałam się na uniwersytet w innym mieście. Wyjechałam z plecakiem i kartonem — w środku było moje jedyne skarb: zdjęcie nowonarodzonej mnie, zrobione przez pielęgniarkę, zanim „matka” zabrała mnie ze szpitala.
— Ona nigdy cię nie kochała, Krysia — powiedziała mi na pożegnanie Jadwiga Nowak. — My też nie. Ale przynajmniej byliśmy uczciwi.
W akademiku dzieliłam pokój z trzema współlokatorkami. Jadłam chińskie zupki. Uczyłam się do wyczerpania — tylko piątki, tylko stypendium. Nocami pracowałam w całodobowym sklepie. Koledzy śmiali się z moich znoszonych ubrań. Nie słyszałam ich. Słyszałam tylko głos w środku: *Znajdę ją. Pokażę jej, kogo porzuciła.*
Nie ma nic straszniejszego niż uczucie, iż jest się nikomu niepotrzebnym. Wrasta pod skórę jak odłamki, których nie da się wyrwać.
Krzysztof znał moją historię. Wiedział, jak się podniosłam. Jak szłam przed siebie, jakbym się dusiła.
— Wiesz, iż to nie przyniesie ci spokoju — powiedział kiedyś.
— Nie potrzebuję spokoju — odparłam. — Muszę zamknąć ten rozdział.
Życie jest nieprzewidywalne. Czasem podrzuca szansę tam, gdzie się jej nie spodziewasz. Na trzecim roku prowadzący dał nam zadanie: opracować strategię marketingową dla marki naturalnej kosmetyki.
Przez trzy dni nie spałam. Cały ból, cały głód uznania wylałam w tę pracę. Gdy przedstawiałam projekt, w sali panowała cisza.
Tydzień później profesor wpadł do mojego pokoju:
— Krystyna! Inwestorzy z Warszawskiego Centrum widzieli twoją prezentację. Chcą się spotkać.
Zaoferowali nie wynagrodzenie, ale udział w starcie. Podpisałam, drżąc — nie miałam nic do stracenia.
Rok później start-up wystrzelił. Mój udział zamienił się w pieniądze, o jakich nie śniłam. Wystarczyło na wkład własny za mieszkanie w centrum, na inwestycje w nowy biznes.
Życie przyspieszyło. W wieku dwudziestu trzech lat miałam własne mieszkanie — przestronne, jasne. Przywiozłam tam tylko plecak i tę samą kartonową skrzynkę. Przeszłość została za progiem.
Ale szczęścia nie było. Tylko pustka.
— Masz ducha na ramieniu — powiedział Krzysztof.
I zgodziłam się. Wtedy zaproponował pomoc. Krzysztof był nie tylko przyjacielem, ale też detektywem. Dwa lata poszukiwań. Setki ślepych zaułków. W końcu ją znalazł.
Iwona Marecka. Czterdzieści siedem lat. Po rozwodzie. Mieszka na obrzeżach w podupadłej p— Widziałaś jej twarz, gdy odeszła. Czy naprawdę chcesz skończyć tak samo, z pustką w sercu i żalem, którego nie da się cofnąć? — Krzysztof złapał mnie za rękę, a w jego oczach zobaczyłam coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć – strach o mnie.