Nie zaglądaj!

newskey24.com 1 tydzień temu

Nie otwieraj

Barbara Nowacka stała przy oknie, opierając dłoń o zimną szybę, i patrzyła, jak woźny Marian zgrabia ostatnie żółte liście. Październik był wyjątkowo deszczowy, a w jej sercu panowała równie szara i przygnębiająca aura.

„Mamo, znowu stoisz przy oknie?” — do pokoju weszła Kinga, jej córka, już niemłoda, pod czterdziestkę. — „Herbaty się napijesz?”

„Tak, chętnie” — odpowiedziała Barbara, nie odrywając wzroku od okna. — „Kinga, a co to u nas stuka w schowku? Wczoraj wieczorem słyszałam, dziś rano znów.”

Kinga zmarszczyła brwi, postawiła czajnik na kuchence.

„Pewnie mysz. Albo stare rury. Mamo, nie wymyślaj sobie. Dom był budowany jeszcze w latach sześćdziesiątych, wszystko tu skrzypi i stuka.”

„Nie, to nie mysz. Mysz szeleszcze inaczej, a tu wyraźnie stuka. Jakby ktoś od środka.” — Barbara odwróciła się do córki. — „Może pójdziemy sprawdzić?”

„Mamo, przecież wczoraj sprawdzałyśmy! Tam są nasze stare rzeczy, narzędzia po tacie, słoiki z przetworami. Nic więcej. Po prostu denerwujesz się po szpitalu.”

Barbara ciężko westchnęła. Miesiąc temu trafiła do szpitala z sercem, teraz Kinga kręciła się wokół niej niczym kwoka, bojąc się zostawić ją samą. Przeprowadziła się do niej ze swojego mieszkania, wzięła urlop w pracy. A Barbara czuła się jak ciężar.

„Kinga, wracaj do domu. Czuję się już dobrze. A poza tym, Marek za tobą tęskni.”

„Marek jakoś przeżyje. Ale jeżeli coś ci się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczę” — Kinga zalała wrzątkiem herbatę, podała matce kubek. — „Pij, póki gorące.”

Usiadły przy kuchennym stole, gdy nagle znów rozległo się stukanie. Wyraźne, rytmiczne — raz, dwa, trzy, przerwa, znów raz, dwa, trzy.

„Słyszysz?” — Barbara chwyciła córkę za rękaw. — „Znowu to samo.”

Kinga zmarszczyła brwi, nasłuchiwała. Stukanie powtórzyło się.

„Chodźmy sprawdzić” — zdecydowała, wstając.

Schowek znajdował się za kuchnią — mała, ciemna wnęka pełna domowych drobiazgów. Kinga zapaliła światło, rozejrzała się. Półki z słoikami, stare pudła, skrzynka z narzędziami po ojcu. Wszystko na swoim miejscu.

„Widzisz? Nikogo tu nie ma” — powiedziała matce.

„A to co?” — Barbara wskazała na odległą półkę, gdzie stała nieznana szkatułka.

Kinga podeszła bliżej. Szkatułka była staroświecka, z ciemnego drewna, z mosiężnymi narożnikami. Na wieku wyryte były jakieś wzory, podobne do pisma.

„Skąd się tu wzięła?” — zdziwiła się Kinga. — „Nie pamiętam, żebyśmy mieli coś takiego.”

„Ja też nie pamiętam. Dziwne…” — Barbara wyciągnęła rękę, ale córka ją powstrzymała.

„Nie dotykaj. Może sąsiedzi coś tu zostawili? Albo administrator? Zapytamy Mariana, on wie wszystko o tym budynku.”

Wyszły ze schowka, ale Barbara ciągle spoglądała za siebie. Coś ją niepokoiło. A stukanie ustało, gdy tylko tam weszły.

Wieczorem Kinga zadzwoniła do męża.

„Marek, jak tam? Zostanę jeszcze kilka dni, mama jest jakaś nerwowa. Mówi, iż coś stuka w schowku. Znaleźliśmy tam jakąś dziwną szkatułkę.”

„Może pokazać ją lekarzowi?” — zaproponował Marek. — „Po zawale ludzie czasem słyszą różne rzeczy. Halucynacje.”

„To nie halucynacje. Ja też słyszałam. I szkatułka jest prawdziwa, widziałam ją. Jutro zapytam woźnego.”

„Kinga, a nie otwierałaś tej szkatułki?”

„Nie, mama kazała nie dotykać. I trochę się bałam. Piękna, ale straszna.”

„Dobrze zrobiłyście. Niewiadomo, co tam jest…”

Rankiem Barbara obudziła się od stukania. Było głośniejsze, natarczywsze. Jakby ktoś domagał się uwagi. Narzuciła szlafrok, wyszła do kuchni. Kinga jeszcze spała na kanapie w salonie.

Stukanie robiło się coraz głośniejsze. Barbara podeszła do drzwi schowka, przyłożyła ucho. Dźwięk dochodził właśnie stamtąd, z głębi, od dalekiej półki.

„Kto tam?” — szepnęła.

Stukanie ustało. Cisza. Potem — jeden uderzenie, bardzo głośne.

Barbara odskoczyła, serce jej waliło. Pobiegła obudzić córkę.

„Kinga! Kinga! Wstawaj szybko!”

„Co się stało, mamo?” — Kinga zerwała się przerażona.

„Tam… w schowku… Ono mi odpowiedziało!”

„Co odpowiedziało?”

„Zapytałam, kto tam, a ono stuknęło raz. Jakby odpowiedziało!”

Kinga przetarła twarz dłońmi, spojrzała na zegarek. Wpół do siódmej rano.

„Mamo, jesteś pewna?”

„Absolutnie. Kinga, może wezwiemy kogoś? Hydraulika? Albo… księdza?”

„Księdza?” — Kinga zdziwiła się. — „Mamo, przecież nigdy nie byłaś wierząca.”

„A teraz zaczynam wierzyć. Jest na tym świecie coś, czego nie rozumiemy.”

Po śniadaniu zeszły na dół szukać Mariana. Stary woźny zamiatał chodnik przed klatką, gwiżdżąc jakąś melodię.

„Panie Marianie” — zawołała Kinga. — „Możemy na chwilę?”

„Oczywiście, pani Kingo. Co się stało?”

„Nie wie pan, kto mógł zostawić w naszym schowku szkatułkę? Znaleźliśmy ją wczoraj, a nie wiemy, skąd się wzięła.”

Marian przerwał zamiatanie, uważnie spojrzał na kobiety.

„Szkatułkę? Jaką szkatułkę?”

„Starą, drewnianą, z wzorami” — opisała Barbara.

Twarz woźnego zmieniła się. Zbladł, odłożył miotłę.

„Oj, to nie wróży nic dobrego… Nie wróży. A otwierałyście ją?”

„Nie” — odpowiedziała Kinga. — „A co, pan coś o niej wie?”

„Wiem. Ta szkatułka należała do pani Wandy, co mieszkała w czternastym. Pamiętacie ją?”

Barbara skinęła głową. Wanda zmarła trzy lata temu, stara panna, całe życie sama. Dziwna była, sąsiedzi się jej bali.

„Otóż” — ciągnął Marian — „gdy umierała, kazała mi: szkatułki nikomu nie oddawać, nie otwierać i zakopać w ziemi. Mówiła, iż zamknęBarbara otworzyła szkatułkę, a w środku ujrzała tylko maleńkie, połyskliwe ziarenko piasku, które natychmiast rozpadło się w pyl, gasnąc jak ostatnie westchnienie zapomnianego ducha.

Idź do oryginalnego materiału