Nowe życie, nowy konflikt: córka odsuwa mnie od wnuczki

twojacena.pl 9 godzin temu

Gdy wreszcie odzyskałam swoje życie, córka nazwała mnie wariatką i zabroniła widywać się z wnuczką.

Całe swoje życie poświęciłam córce, a potem – wnuczce. Ale chyba zapomniały, iż i ja mam prawo do szczęścia, które nie musi kręcić się wyłącznie wokół nich. Wyszłam za mąż bardzo młodo – mając dwadzieścia jeden lat. Mój mąż, Wojciech, był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym aż do szpiku kości. Pewnego dnia zaproponowano mu wyjazd w delegację na dwa tygodnie – niby dobra okazja na dodatkowy zarobek, przewóz towaru do innego województwa.

Nigdy nie wrócił. Do dziś nie wiem, co stało się podczas tej podróży. Pewnego dnia po prostu zadzwoniono i powiedziano mi, iż Wojciech nie żyje. Zostałam sama z dwuletnią córeczką na rękach, w absolutnej samotności. Rodzice męża dawno nie żyli, a moi mieszkali w innym mieście. Nie wiedziałam, jak przetrwać i zapewnić dziecku byt.

Na szczęście po Wojtku zostało nam jego maleńkie mieszkanie. Gdyby nie to – nie wiem, jak dalibyśmy sobie radę. Z wykształcenia jestem nauczycielką, więc początkowo próbowałam udzielać korepetycji w domu, ale trudno było skupić się na uczniach, gdy obok biegała i marudziła mała dziewczynka.

Nie mogłam znaleźć normalnej pracy, bo kto zostawiłby dwulatkę samą na cały dzień? Pewnego razu przyjechała mama, zobaczyła moją rozpacz – i zabrała Elizę do siebie. Przez prawie dwa lata córka mieszkała z dziadkami, a ja harowałam bez wytchnienia. Pracowałam w szkole, brałam dodatkowe zlecenia, uczyłam prywatnie.

W weekendy jeździłam do córki. Każde pożegnanie rozdzierało mi serce. Potem przyszła kolej na przedszkole – bałam się, iż znowu będę musiała siedzieć na zwolnieniach, ale na szczęście Elżbieta była zdrowym dzieckiem i rzadko chorowała. Z czasem byłyśmy już tylko we dwie. Potem szkoła, potem studia.

Pracowałam do upadłego, żeby miała najlepsze buty, spódniczkę, bluzkę. Praktycznie nigdy nie miałam jednego etatu – zawsze dwa, a czasem choćby trzy. Ale gdy Elżbieta skończyła studia i dostała pracę, w końcu odetchnęłam. I jednocześnie poczułam pustkę – bo teraz już nikomu nie byłam potrzebna.

Nie musiałam już łapać się każdej dodatkowej roboty. Organizm zaczynał odmawiać posłuszeństwa, a jedynym przyjacielem był kot. Córka czasem wpadała na weekend, ale zajmowanie się samotną matką cały dzień – to nie było w jej planach. Czułam się odrzucona. Wszystko zmieniło się, gdy urodziła się moja wnuczka Zosia.

Kilka miesięcy przed jej narodzinami przeprowadziłam się do córki i jej męża – Darka. Zakupy, sprzątanie, przygotowania do porodu – to wszystko spadło na mnie. A potem, gdy Eliza wróciła do pracy, całkowicie przejęłam opiekę nad malutką. Ale nie narzekałam – przeciwnie, znowu czułam się potrzebna.

W tym roku Zosia poszła do szkoły. Po lekcjach zabierałam ją do siebie, karmiłam, odrabialiśmy zadania, chodziliśmy do parku albo na zajęcia dodatkowe. I tam, w parku, poznałam Jana. On też spacerował z wnuczką. Rozmawialiśmy. Jan wcześnie owdowiał, tak jak ja, i teraz pomagał córce w wychowywaniu malutkiej.

Gdy go poznałam, nie miałam żadnych nadziei. Ani razu przez całe życie po śmierci męża nie byłam na randce, nie jadłam kolacji we dwoje. Najpierw małe dziecko, potem praca. Gdy urodziła się wnuczka, z dumą nazywałam się babcią. A czy babcie mają adoratorów? Okazało się, iż tak. Jan przypomniał mi, iż wciąż jestem kobietą.

Pierwsza wiadomość od niego z propozycją spotkania sam na sam była dla mnie szokiem. Z nim zaczęło się moje nowe życie. Chodziliśmy do kina, teatru, jeździliśmy na festiwale, wystawy. Znów poczułam smak życia.

Ale, niestety, moja córka przyjęła to z niechęcią. Wszystko zaczęło się od zwykłego telefonu w sobotni poranek:

— Mamo, przyjedziemy z Zosią, posiedzisz z nią w weekend?

— Przepraszam, kochanie, ale już mam plany. Nie ma nas w mieście. Następnym razem daj znać wcześniej – na pewno zostanę.

Eliza prychnęła z niezadowoleniem i rozłączyła się. W poniedziałek wróciliśmy z Janem do domu. Byłam w doskonałym humorze, pełna energii. choćby Zosia zauważyła, jak błyszczą mi oczy. Wszystko było spokojne do piątku, aż znów zadzwoniła:

— Znajomi nas zaprosili, mogę zostawić Zosię?

— Umawiałyśmy się, iż dajesz znać wcześniej. Mam już wszystko zaplanowane.

— Znowu się włóczysz z tym twoim Janem?! On ci całkiem rozum odebrał! – wrzasnęła.

— Ela, co ty wygadujesz? – próbowałam ją uspokoić.

— Zupełnie zapomniałaś o Zosi! Mówiłaś, iż nie potrzebujesz żadnego szczęścia. A teraz co? Wszystko się zmieniło?

— Tak, zmieniło się! Znowu czuję, iż żyję. Chciałabym, żebyś mnie zrozumiała – jako kobieta kobietę.

— A Zosia jak ma cię zrozumieć? Wymieniłaś ją na jakiegoś faceta?!

— Co ty pleciesz?! Wciąż spędzam z nią większość czasu. Po prostu przeproś za te słowa – i zapomnijmy o tym.

— Ja mam przepraszać?! Chyba oszalałaś. Nie zostawię już z tobą Zosi. Najpierw ogarnij się – potem pogadamy – rzuciła Eliza i rzuciła słuchawką.

Po tym po prostu rozpadłam się na kawałki. Do bólu, do drżenia. Tak bardzo się starałam, całe życie żyłam dla nich. A gdy przyszła moja kolej – po prostu mnie wymazały. Tak po prostu. Za to, iż w końcu pozwoliłam sobie być szczęśliwa.

Mam nadzieję, iż Eliza ochłonie. Zadzwoni. Zrozumie. Bo nie wyobrażam sobie życia bez niej i bez Zosi.

Idź do oryginalnego materiału