Nowi sąsiedzi

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nowi sąsiedzi

Podchodząc do swojego bloku, Zosia zauważyła, jak do klatki wszedł nieznany mężczyzna, popychając przed sobą chłopca z plecakiem. Przyspieszyła kroku i weszła niemal tuż za nimi.

„Ciekawe, do którego mieszkania idą – nigdy ich wcześniej nie widziałam” – pomyślała, wspinając się po schodach o półpiętro za nimi. W końcu zatrzymali się na trzecim piętrze, dokładnie naprzeciwko jej drzwi. Mężczyzna otwierał kluczami.

—Dzień dobry— powiedziała Zosia, wyciągając klucze z torebki.

—Dzień dobry— odpowiedział krótko, po czym oboje zniknęli za drzwiami. Zosia również weszła do swojego mieszkania.

—Więc nowi sąsiedzi— pomyślała. —Jakiś zamknięty w sobie i ponury, mruknął tylko i tyle— mruknęła niezadowolona pod nosem.

Trzy miesiące temu pochowano panią Jadwigę, emerytowaną nauczycielkę, która mieszkała naprzciwko. Zawsze uśmiechnięta i pomocna, choć schorowana. Zosia czasem do niej wpadała, robiła zakupy, gdy starsza pani nie mogła wyjść, a potem piły razem herbatę.

Nie przyjrzawszy się dokładnie nowym sąsiadom, Zosia spędziła wieczór w internecie i położyła się spać.

Następnego dnia, w sobotę, wstała późno, a po południu wybrała się do sklepu. Wychodząc, spotkała nowych lokatorów naprzeciwko. Mężczyzna miał zarost sięgający kilku dni, twarde spojrzenie i ciemne włosy. Zamykał drzwi, obok stał chudy, może siedmioletni chłopiec. Patrzył spod opadającej grzywki, jego oczy były smutne.

Gdy mężczyzna spojrzał na nią, Zosia powiedziała:

—Dzień dobry.

—No witam— odpowiedział oschle, a chłopiec milczał.

Wziął chłopca za rękę i zaczął schodzić. Zosia nie wytrzymała:

—Państwo nowi sąsiedzi?

—Tak, nowi— odparł krótko, nie zatrzymując się.

—Nie będę się narzucać— pomyślała Zosia. —Poczekam, zobaczę. Ale dlaczego ten chłopiec nic nie mówi?

Pracowała w sklepie niedaleko domu i znała dzieciaki z okolicy – zwykle rozgadane i żywiołowe jak wróble. Tymczasem ten był wycofany i cichy. Uznała, iż pewnie jeszcze nie oswoił się z nowym miejscem.

—A gdzie jest jego mama? Nigdy jej nie widziałam— przemknęło jej przez myśl.

W głowie kotłowały się różne domysły, choćby te mroczne – iż ten mężczyzna mógł porwać dziecko. Odganiała jednak te myśli, wierząc, iż z czasem wszystko się wyjaśni.

Minął miesiąc, widywali się rzadko. Aż pewnego wieczora ktoś zapukał do jej drzwi. Przez judasza rozpoznała sąsiada. Wpuściła go.

—Dobry wieczór— powiedział, wyraźnie zakłopotany. —Przepraszam, iż tak późno… Ale nie znam tu nikogo, a u mojego Krzysia gorączka. Nie wiem, co robić. Ma pani termometr? A, tak przy okazji – jestem Marek.

—Zosia— przedstawiła się i zaprosiła go do kuchni.

Wyjęła apteczkę, termometr i leki przeciwgorączkowe, pakując je do woreczka.

—Rano trzeba wezwać lekarza— powiedziała. Marek tylko skinął głową.

Jego twarz nie była już tak surowa – widać było niepokój i zażenowanie.

—Dziękuję. Oddam wszystko. Nigdy wcześniej nie musiałem leczyć syna… jeżeli będzie pani czegoś potrzebować, proszę mówić— powiedział.

—Zaczekaj— podała mu talerz z kawałkiem własnoręcznie upieczonego szarlotki. —Dla Krzyśka, niech się wzmacnia. I dziecko musi coś jeść.

Marek zawahał się, ale w końcu wziął ciasto i uśmiechnął się – nagle jego twarz rozjaśniła się ciepłem.

Następnego ranka Zosia obudziła się wcześniej niż zwykle. „A jeżeli Marek idzie do pracy, a Krzyś zostanie sam?” Nie namyślając się długo, zapukała. Drzwi otworzyły się natychmiast – Marek był już gotowy do wyjścia.

—Dzień dobry. Gdzie pan idzie? Jak Krzyś?

—Do pracy. Gorączka spadła, wezwałem lekarza. Ciasto zjedliśmy, było pyszne, dziękuję— odpowiedział.

—Ale zostawia pan chorego chłopca samego? A co, jeżeli mu się pogorszy? Lekarz przyjdzie, trzeba będzie podać leki…

Weszli razem do pokoju. Krzyś leżał cicho.

—Cześć, Krzyś, jak się czujesz?— zapytała Zosia. Chłopiec tylko smutno na nią spojrzał.

Marek wyszedł do kuchni, a ona za nim.

—Krzyś nie mówi od czasu, gdy w pożarze zginęła jego matka. Byliśmy wtedy u mojej mamy na wsi. Lekarz mówi, iż z czasem wróci mowa. A ja nie mogę zostać w domu – pracuję w straży pożarnej. Krzyś jest samodzielny, chodzi do drugiej klasy. Da radę, otworzy lekarzowi…— wyrecytował jednym tchem.

—Ale tak nie można— Zosia była stanowcza. —Zostanę z nim, mam wolne. I tak lekarz musi przekazać zalecenia.

Marek wahał się.

—Jeśli to nie problem… Bardzo pani dziękuję. Muszę już lecieć, nie mogę się spóźnić. Oto klucze, gdyby coś…— Wyszedł szybko.

Zosia nie miała własnych dzieci, ale zawsze dogadywała się z maluchami. Tylko jak porozumieć się z kimś, kto milczy?

—Krzyś, jadłeś coś?— spytała. Chłopiec wskazał pustą filiżanką po herbacie i niedojedzoną kromkę chleba z masłem. —Dobrze, zrobię ci coś. Lubisz jajecznicę?— Skinął głową i uśmiechnął się lekko.

Otworzyła ich lodówkę i zdziwiła się – prawie pusta. Znalazła jednak jajka. Nakarmiwszy chłopca, pomyślała:

—Trzeba przygotować obiad, może Krzyś zje, a i ja też.

Gdy Marek wrócił, poczuł zapach gotowanego jedzenia. W pokoju zastał śpiącego syna i Zosię, która również drzemała w fotelu. Obudziła się, gdy wszedł.

—Ojej, dobry wieczór… Już tak późno? Lekarka przyszła dopiero po południu, pewnie miała dużo chorych. Krzyś ma tylko lekkie zapalenie gardła, oto recepta. Na kuchni jest rosół i gulasz. A w lodówce… pustki.

—Właśnie w weekend chciałem zrobi

Idź do oryginalnego materiału