Krystyna z matką siedziały na starym łóżku. Obie były ciepło ubrane. Zima, a w chacie dopiero co napalono w piecu.
Nic, mamo. Wszystko będzie dobrze. Nie zginiemy. Zaraz dam ci lekarstwa.
Krystyna, jak mogła, uspokajała matkę, choć nie była to jej prawdziwa matka, a jedynie była teściowa. Prawie była.
Tak się złożyło, iż żyły we trzy: matka, syn i jego żona Krystyna.
Krystyna wyszła za mąż późno, w wieku trzydziestu lat. Była drugą żoną Tomasza. Nie rozbiła rodziny on już był rozwiedziony, gdy się poznali.
Teściowa, Maria Arkadiuszówna, od razu ją polubiła. I Krystyna ją też. Czuła w niej bliską, dobrą duszę przytuliła, wysłuchała, zrozumiała. Krystyna straciła rodziców wcześnie i została zupełnie sama. W teściowej znalazła rodzinę.
Spiknęły się mawiał o nich Tomasz.
Pięć lat małżeństwa minęło jak jedna chwila. A potem Tomasz stał się opryskliwy i gwałtowny. Krzyczał na Krystynę, na matkę. Powód był prosty miał kochankę. Często wracał późno i dobrze podchmielony.
Pewnego dnia oznajmił, iż się rozwodzi. Dał im dwa dni na spakowanie się. Krystyna choćby nie zdążyła wyjechać, gdy przyjechała jego kochanka z walizką.
Może specjalnie tak zrobiła, żeby zobaczyć poprzedniczkę i nasypać jej soli do rany. Tylko nic z tego nie wyszło. Była to długonoga blondynka z wydętymi ustami i ogromnymi rzęsami, którymi ledwo mrugała.
Krystyna choćby się nie powstrzymała i parsknęła śmiechem.
To na takie krowie oczy mnie zamieniłeś? Niech ci się z nią wiedzie, bo mnie ani trochę nie żal.
Ale ona jest wesoła. A wy z matką dwie stare pierniki. Dwie kwoki.
Mnie możesz obrażać, ale po co matkę?
Zajączku, a mama zostanie z nami? zaskrzeczało niewiadomo co, mrugając cudem rzęs. Niech ją zabierze. Po co nam twoja matka? Zajączku
Tak, mamo, tobie też czas. Zbyt długo u mnie mieszkałaś.
Gdzie ja pójdę? Oddałam ci wszystkie pieniądze ze sprzedaży mieszkania, żebyś ten dom wybudował! matka złapała się za serce.
Tylko bez przedstawień. Możesz zostać, ale nie wychodź ze swojego pokoju. Teraz tu gospodynią będzie Aldona.
Kotku, niech obie się wynoszą.
To moja matka!
Twoja matka? Chcesz powiedzieć, iż ja mam mieć taką teściową? Ooo Kotku
Krystynie znudziły się ich obelgi.
Mamo, pojedziesz ze mną na wieś?
Już wolę na wieś niż z takim synem i tą
Poczekaj. gwałtownie spakuję twoje rzeczy.
Tylko nie zapomnij leków. I szkatułki. I torebki.
Krystyna wyciągnęła kolejną walizkę. W pośpiechu wrzucała wszystko do środka. Szkatułka, torebka, leki, dokumenty, bielizna, ubrania.
Zabierajcie wszystko. Nie potrzebujemy waszych gratów odezwała się Aldona. Prawda, mój króliczku?
Tomasz milczał. Nic więcej nie mógł zrobić. Wiedział, iż matka mu tego nie wybaczy. A może i wybaczy w końcu to matka.
W pół godziny później Krystyna stała przy samochodzie. Maria Arkadiuszówna siedziała już na tylnym siedzeniu, cicho ocierając łzy. choćby nie spojrzała w stronę syna, tylko ciężko westchnęła.
Ciężko to znieść oddała mu wszystko, a on jej nie potrzebował.
Jak my teraz będziemy żyć, dziewczyno?
Wszystko będzie dobrze. Mam oszczędności. Wystarczy, dopóki nie znajdę pracy. Ty masz emeryturę. Przeżyjemy. Na chleb z masłem starczy.
Przyjechały na wieś, gdzie Krystyna spędziła dzieciństwo. Na szczęście był jeszcze dzień. W chacie było zimno. Krystyna gwałtownie napaliła w piecu. Przyniosła wody, nastawiła czajnik.
Jak ty to wspaniale ogarniasz. Jakbyś całe życie tu mieszkała.
Dziadek mnie wszystkiego nauczył. Dobrze, iż kupiłyśmy zapasy. Nie trzeba iść do sklepu. Nie lubię wiejskich plotek.
Stopniowo w chacie robiło się cieplej.
Jutro tu wszystko wymyję.
Zapukano do drzwi.
Sąsiadka wróciła? Dawno cię nie było. A ja patrzę, twoje auto stoi. Co w zimie przywiało? Czy kłopoty jakieś?
Wszystko dobrze, wujku Mikołaju. Już wszystko w porządku. Opowiem kiedy indziej. Siadaj, napijesz się z nami herbaty?
A ja ciebie chciałem zaprosić. Ale ty nie sama? Dopiero teraz zauważył kobietę.
To Maria Arkadiuszówna. A to Mikołaj Piotrowicz przedstawiła ich sobie.
Mów, jeżeli czegoś będziesz potrzebować.
Na razie nic. Dziękuję.
Minął tydzień. W domu zrobiło się czysto i przytulnie.
Wiesz, Krystyno, ja też jestem wiejska. Wyszłam za mąż za miejskiego. Zginął, gdy Tomasz miał dwadzieścia trzy lata, a ja sprzedałam mieszkanie. Syn obiecał, iż zawsze będę z nim mieszkać. A teraz patrz, jak to się skończyło.
Nie płacz. Wiem, iż ciężko. Mnie też jest źle. A może jeszcze doczekasz się wnuków.
Od tej? Broń Boże. A Mikołaj Piotrowicz z kim żyje?
Sam. Żona utonęła, ratowała sąsiedzkie dziecko. Dawno temu. Nigdy więcej się nie ożenił. Dzieci nie ma. Tak sobie żyje. Z moim dziadkiem się przyjaźnił, choć był od niego młodszy. Jest w twoim wieku.
Minął miesiąc. Od Tomasza nie było wieści. choćby do matki nie zadzwonił. Ale pewnego dnia na telefon Krystyny zadzwonił nieznany numer.
Krystyna?
Tak.
Twój mąż nie żyje.
Pomyłka.
Nie, to nie pomyłka. Tomasz Był pijany, rozbił się samochodem. Może to dla was bolesne, ale jechał z dziewczyną. Ona przeżyła, wyleciała z auta, choćby nie zadrapana. Proszę przyjechać na identyfikację.
Boże, biedna Maria Arkadiuszówna. Jak jej to powiedzieć? Co robić? Wujek Mikołaj! On pomoże.
Krystyna, co się stało? Wyglądasz, jakbyś widziała ducha!
Mamo, usiądź. Tomasza już nie ma.
Ojej Maria Arkadiuszówna wybuchnęła płaczem. To moja wina! Zostawiłam go!















