Po śmierci męża odwróciłam się od jego syna — 10 lat później poznałam smutną prawdę
Dobrze pamiętam ten ranek, kiedy zadzwonił telefon. Widziałam numer szpitala. Serce zamarło mi jeszcze zanim odebrałam.
„Pani Kowalska?” – usłyszałam. „Przykro mi. Pana męża, Jana… nie udało się uratować.”
Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Dzień wcześniej całował mnie w czoło i obiecał, iż wróci na kolację. Czekałam godzinami, tłumacząc sobie, iż to korki albo niespodziewany klient. Nigdy nie pomyślałam, iż to śmierć.
Ale to, co stało się po jego odejściu, było innym rodzajem cierpienia. Gorzkim, skomplikowanym.
Widzisz, Jan miał syna — Kamila — z poprzedniego związku. Miał 17 lat, kiedy się pobraliśmy. Starałam się być uprzejma, ale nigdy nie zbliżyliśmy się. Kamil odwiedzał nas czasem, ale zawsze czułam, iż patrzy na mnie z góry. Byłam młodsza od Jana, a w jego wymuszonym uśmiechu widziałam tylko osąd.
Mimo to Jan go kochał. To wystarczyło, bym zniosła jego obecność.
Po śmierci męża Kamil pojawił się pod drzwiami z plecakiem.
„Mama mnie wyrzuciła” – powiedział. „Mogę u ciebie zostać?”
Zamrugałam. Miałam 38 lat, byłam świeżo owdowiała, zrozpaczona i bez grosza przy duszy. Ubezpieczenie jeszcze nie wypłaciło, a ja nie miałam stałych dochodów. Dom wydawał się cichy, zimny i pusty bez Jana. Nie miałam miejsca dla ponurego 27-latka, który ledwo na mnie patrzył podczas wizyt.
„Przykro mi, Kamil” – odparłam, starając się nie drżeć. „Nie sądzę, żebym teraz mogła gościć.”
Nie protestował. Tylko skinął głową, z pustym wzrokiem. Potem odwrócił się i odszedł.
Nigdy go więcej nie widziałam.
Następne dziesięciolecie zleciało jak sen.
Sprzedałam dom. Przeprowadziłam się do mniejszego mieszkania. Zaczęłam pracę w bibliotece. Żyłam cicho, skromnie. Raz czy dwa się z kimś umawiałam, ale nikt nie mógł zastąpić Jana.
Czasem myślałam o Kamilu. Skończył szkołę? Znalazł pracę? Ale odpychałam te myśli. Był dorosły. To nie moja sprawa.
Aż pewnego dnia, dziesięć lat później, wszystko się zmieniło.
Zaczęło się od listu.
Czysta, biała koperta bez adresu zwrotnego. W środku jedna kartka.
„Pewnie mnie nie pamięta Pani. Nazywam się Katarzyna. Byłam pracownikiem socjalnym Kamila Kowalskiego po śmierci jego ojca. Często o Pani mówił.”
„Chciałam, żeby Pani wiedziała, iż Kamil zmarł w zeszłym tygodniu. Zasnął i nie obudził się. Niewydolność serca. Miał tylko 37 lat.”
„Miał trudne życie, ale nigdy nie obwiniał Pani. Rozumiał Pani żałobę. Uznałam, iż powinna Pani to wiedzieć.”
Patrzyłam na list godzinami. Dłonie mi drżały. Serce waliło.
Kamil nie żył?
Był taki młody. Pełen życia, choćby w swojej ponurości.
A potem przyszła wina.
Dławiąca, przytłaczająca.
Nie mogłam spać. Nazajutrz zaczęłam dzwonić pod wszystkie możliwe numery. Odnalazłam Katarzynę i błagałam, by powiedziała mi więcej.
Była miła. Cicha. Zgodziła się spotkać w kawiarni.
„Mieszkał w schroniskach” – powiedziała. „Potem pracował jako woźny. Cichy człowiek. Nigdy nie sprawiał problemów. W portfelu nosił zdjęcie Pani męża.”
„Jana?”
Skinęła głową. „Mówił, iż tylko on w niego wierzył. Nigdy nie przestał za nim tęsknić.”
Przełknęłam ślinę.
„A… o mnie? Czy wspominał?”
Katarzyna zawahała się. „Mówił, iż żałuje, iż potoczyło się inaczej. Ale nie obwiniał Pani. Powiedział, iż żałoba dziwnie działa na ludzi.”
Tamtej nocy płakałam jak nigdy przedtem.
Tydzień później Katarzyna zadzwoniła ponownie.
„Kamil zostawił po sobie mały magazyn. Nie miał wiele, ale… powinna Pani to zobaczyć.”
Jeździłam dwie godziny, by tam dotrzeć.
Magazyn był wielkości szafy. Dwa pudła, kilka książek i plecak. Ten sam, który miał, gdy go odesłałam.
W środku był zeszyt.
Usiadłam na betonowej podłodze i otworzyłam go.
18 sierpnia
Nie pozwoliła mi zostać. Rozumiem. Właśnie straciła tatę. Byłem dla niej chodzącym wspomnieniem.
3 września
Znalazłem pracę nocą. Sprzątanie biur. Nic wielkiego, ale stabilne. Oszczędzam na małe mieszkanie.
25 grudnia
Pierwsze święta bez taty. Zostawiłem kwiat pod starym domem. Mam nadzieję, iż u niej wszystko dobrze.
22 marca
Zdałem maturę. Myślałem, żeby jej napisać. Nie chciałem narzucać się.
9 lipca
Awans na kierownika. Czasem myślę, iż tata byłby dumny. To mnie trzyma.
4 października
Ona pewnie już żyje dalej. Zasługuje na spokój. Ale żałuję, iż nie mogłem się pożegnać.
Gdy skończyłam czytać, łzy zalewały kartki.
Jak mogłam być tak ślepa?
Myślałam, iż chronię siebie… ale porzuciłam kogoś, kogo mój mąż kochał. Kogoś, kto potrzebował tylko bliskości.
Zorganizowałam małą uroczystość dla Kamila.
Skromne nabożeństwo w miejscowym kościele. Zaprosiłam Katarzynę, kilku jego znajomych z pracy i ludzi ze schroniska. Powiedziałam kilka słów, potem czytałam z jego notatnika. Ludzie płakali.
Dotknął więcej serc, niż sądziłam.
Wieczorem stałam w kuchni, trzymając zeszyt.
„Przepraszam, Kamil” – wyszeptałam. „Nie wiedziałam. Powinnam była spróbować.”
To nie przywróciło go do życia. Ale dało początek czemuś nowemu.
Uleczeniu.
Kilka tygodni później zaczęłam pomagać w schronisku dla młodzieży. Słuchałam ich historii. Starałam się, by nikt nie poczuł się niechciany.
To było najmniejsze, co mogłam zrobić.
Czasem śnią mi się Jan i Kamil.
Są razem, śmieją się. Kamil nie jest już tym zamkniętym w sobie chłopakiem. Promienieje. Jest pełny.
A w tych snach Jan odwraca się do mnie i uśmiecha.
Jakby mówił: „Poznałaś prawdę. A na miłość nigdy nie jest za późno.”