Marcin wstawał o trzeciej nad ranem, pracując jako śmieciarz na ulicach Warszawy. Dzięki świetnym ocenom ze szkoły dostał stypendium na Politechnikę. Marzył, by zostać inżynierem. Nie dla pieniędzy, ale dla lepszego życia i pomocy rodzinie.
Ale nie było łatwo. By pogodzić studia z pracą, planował każdą minutę. Budził się o trzeciej, uczył przez godzinę lub dwie przed wyjściem. O piątej już był w śmieciarce. Czasem pracował dłużej. Wracał biegiem do domu lub do publicznych toalet, mył się jak mógł. Zimą marzł, latem pot nie schodził z jego skóry.
Czasem spóźniał się na wykłady. Innym razem, mimo umycia, czuć było od niego zapach śmieci. Nie robił tego dla zabawy – nie miał wyboru.
Koledzy z roku patrzyli na niego z pogardą. Odsuwali się. Śmiali się cicho, ale on to słyszał. Niektórzy demonstratywnie otwierali okna, drudzy rzucali kąśliwe żarty. Nikt nie chciał siedzieć obok niego.
Marcin spuszczał wzrok. Nie odpowiadał. Po prostu otwierał zeszyt i skupiał się na zajęciach. Czasem ręce mu drżały ze zmęczenia. Czasem oczy same się zamykały. Ale wytrzymywał. Bo chciał iść do przodu. Bo pragnął czegoś więcej.
Wykładowcy to widzieli. Zawsze odpowiadał celnie, rozumiał szybko, nigdy nie oszukiwał. Nie narzekał.
Pewnego dnia, po trudnym kolokwium, profesor wszedł do sali z poważną miną. Oświadczył, iż wszyscy oblali. Zapadła cisza. Po chwili dodał:
— Wszyscy… oprócz Marcina.
Rozległy się szepty. Niektórzy nie wierzyli. Inni wściekali się. „Pewnie profesor mu pomaga,” „Ciekawe, jak on się uczy”, mamrotali.
Profesor spojrzał na Marcina i zapytał głośno:
— Co robisz, iż uczysz się tak skutecznie?
Marcin się zawstydził. Nie był przyzwyczajony do tylu spojrzeń. Przełknął ślinę i odparł:
— Uczę się na głos. Powtarzam, aż zrozumiem. Robię notatki. Nagrywam się i słucham w pracy.
Nikt nie odezwał się.
Tego samego dnia profesor wyszedł z sali i usłyszał, jak kilku studentów wyśmiewa się z Marcina. Zatrzymał się i spojrzał na nich ostro.
— Nie wiecie, co to trud — powiedział. — On już o świcie zbiera śmieci. Wy wtedy śpicie. A mimo to jest tu, zdaje lepiej niż wy, i nie jęczy. Powinniście się wstydzić. Zamiast drwić, uczcie się od niego.
Studenci zamilkli. Niektórzy spuścili oczy. Jeden podszedł do Marcina i przeprosił. Drugi też. Profesor usiadł obok niego i rzekł:
— Nie poddawaj się, chłopcze. Życie bywa niesprawiedliwe, ale to, co robisz, ma sens. Nie jesteś sam.
Marcin kilka odpowiedział. Tylko się uśmiechnął. W środku poczuł, iż cały ten wysiłek w końcu ma znaczenie.
Nie zatrzymuj się. Twoja wartość nie tkwi w tym, jak widzą cię inni, ale w tym, co robisz, gdy nikt ci nie pomaga. Jak Marcin. Nie poddawaj się. To, co dziś siejesz, jutro wyda plon. Zasługujesz na to.