Poświęciła wszystko dla dzieci — i została z niczym: wyznanie kobiety, której odebrano spokój

polregion.pl 2 dni temu

Zawsze wierzyłam, iż rodzina to podpora. Że dzieci będą blisko, gdy przyjdzie starość. Że rodzinny dom można zamienić na ciepło bliskich serc. A teraz każdego ranka budzę się w obcych kątach, nie wiedząc, gdzie jutro spotkam wieczór. Tak teraz żyje babcia Hela – ta sama Helena Marianna, którą niegdyś znała cała ulica jako gospodynię przestronnego, schludnego domu na Podlasiu. A teraz jej przystanie to cudze kuchnie, przechodnie pokoje i pytanie: czy nie przeszkadzam?

Wszystko zaczęło się od tego, iż synowie – Krzysztof i Wojtek – namówili ją, by sprzedała stary dom. Mówili: „Po co ci, mamo, sama na odludziu się męczyć? Nie jesteś już młodą dziewczyną, nie dasz rady ani ogrodu, ani pieca, ani śniegu po kolana. Będziesz mieszkać na zmianę u nas – i tobie spokojniej, i nam bliżej. Pieniądze ze sprzedaży też się nie zmarnują: podzielimy, wydamy na dzieci, na wnuki”. Co mogła powiedzieć stara matka? Oczywiście, zgodziła się. Chciała pomóc. Chciała być blisko.

Moi rodzice – sąsiedzi Heleny Marianny – wtedy próbowali ją odwieść od tego pomysłu: „Nie śpiesz się, Helu. Pożałujesz. Innego domu już nie kupisz, a dzieci mają swoje rodziny, swoje zasady. Będziesz gościem, nie gospodynią. W mieszkaniu będzie ci ciasno i duszno, zawsze lubiłaś przestrzeń”.

Ale kto by ich słuchał. Dom sprzedano. Pieniądze podzielono. I zaczęła się wędrówka babci Heleny z walizeczką od jednego syna do drugiego. Dziś – u Krzysztofa w warszawskim mieszkaniu, jutro – u Wojtka w podwarszawskim domku. I tak już trzeci rok.

„U Wojtka jest lepiej” – wyznała kiedyś mojej mamie. „Tam jest choć mały ogródek, można pokopać, odpocząć duszą. A Kinga, synowa, dobra. Uprzejma, spokojna, dzieci grzeczne. Dali mi pokój – niewielki, ale z telewizorem i choćby małą lodówką. Siedzę cicho, nie zawadzam. Gdy wszyscy w pracy, a wnuki w szkole – wychodzę na grządki, pierze bieliznę. A potem z powrotem do mojego kąta”.

Planowała spędzić tam całe lato, a na jesień – do Krzysztofa. Ale u starszego syna życie wygląda inaczej. Tam, w mieszkaniu, dostała tylko kąt – dosłownie kąt – między kuchnią a balkonem. Małą kanapę, szafkę z telewizorem, torbę z rzeczami. Gotowała w tajemnicy, prała, gdy nikogo nie było. I cały czas czuła się… niechciana.

„Ewelina, synowa Krzysztofa, prawie ze mną nie rozmawia – mówi. – Ani słowa. Z wnukiem też się nie zżyłam. Ja, wiesz, wszystko po staremu, a on ze swoimi gadżetami. Jak obca. Na działkę ani razu mnie nie zabrali. Tylko jak cień chodzę po mieszkaniu. Wieczorem kolację kładę na kaloryfer, żeby choć trochę się ogrzała. Do kuchni staram się nie wychodzić, broń Boże nie w porę”.

Niedawno zachorowała. Mówi: „Gorączka, wszystko bolało. Myślałam – koniec. Wezwali lekarza, dali tabletki, leżałam parę dni. Ale najgorsze nie była choroba. To, iż nikt choćby nie podszedł. Żadnego dobrego słowa. Leż, ale się, byle nie zawracaj głowy”.

Moi rodzice zapytali wtedy: „Helu, a jeżeli będzie gorzej? Kto się tobą zaopiekuje? Sił już nie te. A ty wciąż w drodze: tu, tam. Ani domu, ani spokoju”.

A ona tylko westchnęła: „Cóż mówić… Popełniłam błąd. Straszny. Sprzedałam dom – a wraz z nim wolność. Nie powinnam była słuchać dzieci. Chciałam pomóc, myślałam – razem będzie łatwiej. A teraz choćby kupić nic nie mogę. Zostało tylko trochę na pogrzeb. Synowie mają i tak swoje zmartwienia. Nowy dom mi nie pisany”.

Często powtarza: „Lepiej bym została sama w swoim domu. Niech ciężko, niech zimno, ale swoje. Sama sobie pani. A teraz jestem tylko starą kobietą bez dachu nad głową, bez prawa głosu. Pomieszkam u jednego, potem u drugiego. Ani podwórka, ani kąta. Tylko walizeczka i torba”.

I za każdym razem, gdy odchodzi od rodziców, patrzą za nią i szepczą: „Boże, żeby choć do lata dotrwała, a potem – znów na ziemię, w ciszę, do ogródka. Tam jej lżej”.

Teraz Helena Marianna nie marzy już o spokoju, ani o miłości. Tylko o tym, by cicho umrzeć tam, gdzie nie będzie ciężarem. Sama powiedziała dzieciom: „Gdy już zupełnie padnę, oddajcie mnie do domu opieki. Tam choć ktoś się mną zajmie. Wy, dzieci, i tak macie swoje życie”.

Tak żyje teraz babcia Hela – między walizką a kalendarzem. Liczy dni, zastanawia się, gdzie będzie następnego lata. Czeka nie na telefon, ale na ciche skinienie – czy może zamieszkać na kilka miesięcy?

Jestem pewna: dzieci nie powinny były jej namawiać. Trzeba było powiedzieć: „Mamo, żyj w swoim domu. To twoja twierdza. A my przyjedziemy, przytulimy, nakarmimy, i znów wrócimy do swojego życia. Nie ty do nas – my do ciebie”. Ale teraz już za późno. Tego, co było, nie da się cofnąć. I tylko jedno pytanie dręczy tych, którzy znali ją dawniej: dlaczego zdradzamy tych, którzy dali nam życie i oddali za nas wszystko?

Idź do oryginalnego materiału