«Przeniosłaś nas z powrotem w przeszłość» — historia jednych urodzin
Halinka nerwowo rozkładała serwetki i ustawiała sztućce. Dziś były urodziny jej męża — Wojtka. Data nie była okrągła, ale ważna. Mieli przyjechać córki z rodzinami, a wnuki od dawna prosiły o „prawdziwe święto, jak dawniej”. Halinka wspomniała, jak to bywało kiedyś, w latach dziewięćdziesiątych…
Wtedy wszystko przychodziło z trudem. Pieniędzy brakowało, jedzenie zdobywało się wręcz „z walką”. Ale zawsze się starała — dla rodziny, dla ciepła i euforii w domu. Zwłaszcza przed świętami.
Tamten rok zaczął się od zwykłej dziecięcej prośby. Córki, Kinga i Ania, wróciły ze szkoły z przygaszonymi oczami. Oceny dobre, ale humory — żadne. W końcu Kinga się przyznała:
— Mamo, wszyscy w klasie mają już angorskie czapki, tylko my w starych. Kup, proszę!
Halinka uległa. Nie byli bogaci, ale córki to złote dziewczyny, uczą się, pomagają. Pobiegła na bazar, wyciągnęła ostatnie złotówki — i kupiła. Na euforia dziewczyn — i swoją. Ale na święto już nie starczyło.
Pomógł przypadek. Następnego dnia w sklepie ktoś krzyknął:
— Kiełbasa! — i tłum rzucił się do lady. Halinka zdążyła złapać dwa kawałki ulubionej parówkowej. W sobotę udało jej się dorwać masło — ekspedientka szepnęła, kiedy „wyrzucą”. Z kartkami i córkami na pomocy, Halinka dopięła swego.
W niedzielę stół był nakryty — jak za najlepszych lat. Na środku — kurczak, rumiany, chrupiący, na poduszce z ziemniaków. Teściowi szczególnie smakowała sałatka z serków topionych, jajek i czosnku. Szarlotka wyszła znakomicie — teściowa choćby przepis wypytywała.
A teraz — rzeczywistość. Córki dorosły, każda ma rodzinę, dzieci. Rodziców Wojtka i Halinki już nie ma. Ale oto — niedziela, i znów urodziny. Wojtek wyszedł na spacer z Reksem, ich psem, a Halinka znów nakrywała stół. Już nie zamawiana pizza, nie sushi — tylko domowy obiad. Stary, dobry, serdeczny.
Goście zjechali się prawie równocześnie. Wnuki rozwrzeszczały się w przedpokoju, zrzucając buty, Kinga z Anią przytuliły matkę.
— Mamo, a co tak pachnie? — spytała Kinga.
— Nie chcemy pizzy! — krzyknęły wnuki z korytarza.
Ostatni wszedł Wojtek. Wszyscy rzucili się z życzeniami.
— No to chodźcie do stołu — uśmiechnęła się Halinka.
Gdy weszli do pokoju, gdzie stał nakryty stół, wszyscy oniemieli.
— Mamo — wyszeptała Ania — to jak w dzieciństwie… Kurczak — taki sam, ulubiona sałatka, ziemniaki…
Śmiech, toasty, ciasto z herbatą. Wszystko — jak dawniej. Tylko doroślej.
Kiedy wszyscy odjechali, Wojtek przytulił Halinkę:
— Dziękuję, kochanie. Przeniosłaś mnie z powrotem w tamten czas. Byliśmy wtedy szczęśliwi. Choć pieniędzy nie było, na kanapę zbierali rok, balkonu nie mogliśmy oszklić. Ale byliśmy — razem. I teraz jesteśmy. A to najważniejsze.
— Wszystkiego najlepszego, kochany. Żeby takich dni było jeszcze bardzo, bardzo wiele.