Sprawiedliwa umowa
Halina odchodziła powoli i w cierpieniu. Jej wyczerpany organizm, zmęczony niekończącą się chemioterapią, nie miał już sił walczyć z chorobą. A i ona sama marzyła tylko o tym, by uwolnić się od bólu, który torturował ją od miesięcy. Od silnych leków przeciwbólowych była w ciągłej półśnie, czasem tylko wynurzając się na powierzchnię świadomości, by zaraz znów zapaść w kojącą, otumaniającą mgłę.
Jaśka wracała ze szkoły, wchodziła do pokoju przesiąkniętego zapachem ciężko chorego człowieka i długo wpatrywała się w mamę. Ta nie przypominała już tej dawnej, śmiejącej się i radosnej Haliny. Leżała z zamkniętymi oczami, a dziewczynka nerwowo śledziła ruchy kołdry – oddycha czy nie?
— Mamo. Mamo-o, słyszysz mnie? — wołała cicho.
Powiemy Haliny drgały, ale nie miała siły ich otworzyć. Wtedy przychodziła babcia i zabierała Jaśkę z pokoju.
— Chodź, słoneczko, nakarmię cię, potem odrobimy lekcje. Niech mama śpi.
— Ale ona ciągle śpi. Kiedy w końcu wyzdrowieje? Chcę, żeby było jak dawniej.
— Oj, dziecko, ja też bym tego chciała. Sen to najlepsze lekarstwo — tłumaczyła babcia, stawiając przed wnuczką talerz gorącego żurku i siadając naprzeciwko, powstrzymując łzy.
*„Jak to niesprawiedliwe, iż ja żyję, a moja córka odchodzi. I nic nie można zrobić. Tyle modlitw, tyle mszy… Czym ja obraziłam Boga? Co zrobiłam nie tak?”* — myślała, wzdychając ciężko.
Halina zmarła nad ranem. Katarzyna obudziła się około trzeciej, zajrzała do pokoju córki – leżała nieruchomo, ale oddychała. Babcia była tego pewna. Potem położyła się z powrotem, ale sen nie przychodził. A gdy w końcu zasnęła, przyśniła jej się mała Halinka. Śmiała się, machała rączką i uciekała, co chwilę się oglądając. *„Zaczekaj, gdzie lecisz? Wróć!”* — krzyczała we śnie Katarzyna i nagle się obudziła.
Zerwała się i poszła do pokoju córki. Leżała spokojna i obca. Babcia zamknęła drzwi. W kuchni zagotowała wodę na herbatę, podgrzała placki ziemniaczane dla Jaśki i dopiero wtedy ją obudziła.
Dziewczynka zjadła śniadanie, ubrała szkolną mundurkową sukienkę i poszła pożegnać się z mamą. Przed szkołą zawsze to robiła.
— Nie idź, niech śpi — zatrzymała ją Katarzyna. — Masz, lepiej weź jabłko do plecaka. — Podała wnuczce rumiane jabłko.
Szły razem, a babcia tylko półuchem słuchała Jaśki.
— Coś ty taka dziś? — spytała dziewczynka.
— Źle spałam, niewyspana jestem — wyjaśniła swoją roztargnienie.
Gdy wróciła do domu, od razu zadzwoniła po pogotowie.
— Kiedy zmarła? Czemu tak późno dzwonicie? — pytała surowa lekarka.
— Wnuczkę musiałam odprowadzić do szkoły. Nie powinna tego widzieć…
Potem czekała na karetkę pogrzebową – na szczęście nie długo. Zdołali zabrać Halinę, zanim Jaśka wróciła. Przez całą drogę do szkoły Katarzyna rozmyślała, jak powiedzieć dziewczynce, iż mamy już nie ma, ale nic mądrego nie przyszło jej do głowy. A w domu rozkojarzyła się i nie zdążyła zareagować, gdy Jaśka wpadła do pokoju matki.
— Gdzie mama? — odwróciła się do babci.
Katarzyna, zmęczona pytaniami, opieką, wszystkimi myślami, powiedziała pierwsze, co przyszło jej na język:
— Zawieźli ją do szpitala. — I odwróciła wzrok.
Może dziewczynka coś przeczuwała, a może po prostu obraziła się, iż babcia ją nie uprzedziła – dość, iż nie chciała jeść, wtuliła się w kąt kanapy i odwróciła do okna. Nie miała sił, by ją pocieszać. Kto by ją samą pocieszył? Zamknęła się w łazience, odkręciła wodę i zadzwoniła do Darka, byłego męża Haliny. Znalazła jego numer w telefonie córki jeszcze rano.
— Czego chcesz? — odpowiedział rozdrażniony, bez przywitania, myśląc, iż dzwoni Halina.
— Tu Katarzyna Nowak, matka Haliny. Zmarła dziś rano. Mógłbyś wziąć Jaśkę do siebie na trzy dni? Powiedziałam jej, iż mamę zawieźli do szpitala. Mam tyle do załatwienia… Nie mogę jej powiedzieć prawdy.
— Tak, przyjadę — odparł już spokojniejszym tonem.
Po pół godzinie dzwonił do drzwi. Jaśka, widząc ojca, choćby się ucieszyła. Wciąż była na babcię obrażona.
— Jak leci? — przysiadł obok niej na kanapie. — Szkoła nie męczy?
— Nie — odpowiedziała. — Mamę zawieźli do szpitala. A babcia nie chce tam jechać — poskarżyła mu się.
— Pewnie nie można jej jeszcze odwiedzać. A ja chciałem ci zaproponować spacer. Może do parku, lody, kino…
— Naprawdę? — ucieszyła się dziewczynka.
Tymczasem Katarzyna pakowała rzeczy Jaśki. Gdy wychodzili, wcisnęła Darkowi torbę w rękę. Poszli, a ona pojechała do szpitala. Tyle było do załatwienia, tyle szczegółów…
Cały ten pośpiech zorganizowania pogrzebu wykończył ją. Wieczorem ledwo trzymała się na nogach. Nie miała sił choćby płakać. A do tego dokuczało serce. *„Tylko wytrzymać. Tylko nie złamać się”* — powtarzała w duchu, łykając tabletkę za tabletką.
Po pogrzebie, pod wieczór, zadzwonił Darek i spytał, kiedy przywieźć Jaśkę.
— Już ci się znudziła? — chciała ugryźć Katarzyna, ale wyszło żałośnie, nie złośliwie.
— Tęskni za domem. Przyjedziemy zaraz. Muszę z tobą pogadać.
Serce ścisnęło ją niepokojem. *„Co jeszcze? Jakiej biedy mam się spodziewać?”* Zmusiła się, by wstać. Zagotowała wodę na herbatę, wyjęła z lodówki talerze z resztkami wędlin i sałatek po stypie, postawiła na stole niedopitą butelkę wódki. Niech wspomni zięcia, skoro już tu będzie.
Gdy zobaczyła Jaśkę, rozpłakała się. Zrozumiała, jak bardzo za nią tęskniła. Dziewczynka przytuliła się do babci.
— Chodź, upiekłam racuchy, zrobiPrzez lata, Katarzyna patrzyła, jak Jaśka rośnie w siłę, a gdy pewnego dnia wnuczka przyniosła jej prawnuczkę na rękach, uśmiechnęła się przez łzy, wiedząc, iż jej modlitwy zostały wysłuchane.